Tridroga - Część Pierwsza
Jeśli wolisz wersję w pdf Kliknij tutaj
Część Pierwsza
Czuł każdą część ciała. Ból przeszywał go w całości. Kręciło mu się w głowie. Wiedział, że będzie ciężko. Przygotowywał się do tej chwili od bardzo dawna. W końcu musiał nadejść moment mocnego kryzysu.
“Ból to iluzja.” - ten, kto to powiedział, nigdy porządnie nie cierpiał. Na pewno nie trenował żadnej trudnej dyscypliny. Nigdy nie biegał.
- Pewnie był to szachista - zaśmiał się, choć do śmiechu mu nie było. Aktualnie był na trzydziestym piątym kilometrze biegu w wyścigu Ironman. Są to zawody, w trakcie których na początku płynie się 3,8 km, kolejnym etapem jest 180 km jazdy na rowerze, a zwieńczeniem maraton, czyli 42,2 km biegu. Wszystko ciągiem. Jest to niezwykle ciężka dyscyplina, wymagająca świetnego przygotowania zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Dla wielu osób ukończenie tego dystansu to wielki wysiłek i powód do dumy. Jednak są też tacy, którzy nie walczą tylko ze sobą o to, aby ukończyć zawody, ale aby być najszybszym. Do takich osób właśnie należał Karol. Pamiętał o chwili, gdy ukończył po raz pierwszy triathlon, jaka ogarnęła go wówczas euforia. Spełniło się wtedy jego wielkie marzenie. Teraz walczył o coś więcej. Czuł jednak, że organizm odmawia mu posłuszeństwa. Czuł, że przekroczył granicę. Gonił rywala. Biegł teraz na drugim miejscu. Jeśli chciał dostać się na wymarzone Hawaje, wiedział, że powinien wygrać i być pierwszy w swojej kategorii wiekowej. Drugie miejsce nie zapewniało mu kwalifikacji w 100%. Do prowadzącego tracił dwie minuty. Niby mało, ale przy takim wysiłku to wieczność. Biegł coraz wolniej. Zamiast biec po 4:00/km,
zaczął pokonywać dystans po 4:20/km. Nagle zobaczył, jak dobiega do niego trzeci zawodnik. Minął go. Karol próbował złapać jego tempo, ale nogi nie były w stanie biec szybciej. Każdy mięsień i ścięgno dawały mu się we znaki. Płuca mu płonęły, miał problemy ze złapaniem oddechu.
- No cóż, spróbuję w przyszłym roku - pomyślał, przechodząc do truchtu. Wyciągając żela energetycznego, przypomniał sobie słowa swojego przyjaciela: “Jak nie teraz, to kiedy?”.
Otworzył go i zjadł słodką substancję, która od razu dała mu zastrzyk energii.
“Jak nie teraz, to nigdy!” - pomyślał i ruszył w pogoń za zawodnikiem, który przed momentem go wyprzedził.
Dwa lata wcześniej
- Warto wziąć ten pakiet, dzięki temu wnuki będą Panią częściej odwiedzać. - mówił przez telefon Karol - Na tych kanałach są świetne bajki. Dzieciaki je uwielbiają.
- Hmmm, no w sumie ma Pan rację, wnuki coraz rzadziej chcą do mnie przychodzić... - powiedziała starsza kobieta - To ja wezmę ten pakiet!
Karol nie lubił swojej pracy. Od roku był telemarketerem w firmie "Twoja Telewizja". Dzwonił po różnych klientach i namawiał ich na rozszerzenie oferty. Grupa emerytów to najlepszy target do zakupu takich rozwiązań. Młodzi ludzie coraz częściej nie mają telewizji, korzystają z platform takich jak Netflix czy HBO GO. On sprzedawał pakiety, których, jak się potem okazywało, mało kto tak naprawdę używał.
-Ale wcisnąłem tej babce kit! - krzyknął nagle jego kolega - Ma 20- calowy telewizor, a wcisnąłem jej pakiet HD! - dodając z dumą w głosie.
Tego Karol nie lubił. Dążył do tego, aby klient był zadowolony z zakupu. Może przez to sprzedawał mniej, ale za to lepiej spał. Miała to być praca na krótki czas, ale po przejściu szkolenia Karolowi szkoda było zrezygnować z tego zajęcia. Pomimo tego, że coraz mniej osób oglądało telewizję, firma "Twoja telewizja" rozwijała się w zaskakująco szybkim tempie. Głównie dzięki sprzedawcom, którzy umieli wcisnąć wszystko. Siedziba mieściła się w pięknym biurowcu na obrzeżach Gdyni. Warunki do pracy były bardzo dobre. Mieli świetną kuchnię z naprawdę dobrą kawą, a to rzadkość, bo zazwyczaj pod punktem “pyszna darmowa kawa” kryje się fatalna lura. Mieli odjazdowy pokój zabaw z piłkarzykami i Playstation. Oczywiście wszystkie przerwy były odejmowane od ich godzin pracy. Jednak Karol czuł, że nie jest to praca dla niego. Każdego poniedziałku idąc rano do pracy, czuł się niekomfortowo. Widział, że to nie jest jego świat. Wciskanie ludziom różnych produktów, w które nie wierzył strasznie go frustrowało. Wyraźnie odczuwał w swojej robocie brak celu, który mógłby go motywować. Wracając z pracy, zastanawiał się nad swoim życiem. Po obronionym licencjacie stwierdził, że nie ma sensu iść na studia magisterskie i rzucił się w wir pracy. Mieszkał z rodzicami, jednak coraz częściej myślał o tym, aby wyfrunąć z domu. Uwielbiał Gdynię. To właśnie tu się urodził, wychował i to miasto było jego wielką miłością. Morze, piękne plaże, dużo lasów, nocne spacery po ulicy Świętojańskiej... To wszystko powodowało, że nie wyobrażał sobie życia gdzie indziej. W liceum dla wielu jego znajomych idących na studia najważniejsze było, aby wyprowadzić się jak najdalej od domu. Wszyscy chcieli kontynuować naukę w Warszawie. Karol nie wyobrażał sobie mieszkać w innym miejscu. Stolicę odwiedzał raz na jakiś czas, jednak tam wszystko działo się tak szybko... Ludzie żyli w pośpiechu. W trójmieście było inaczej, życie toczyło się wolniej. Biznes rozwijał się tutaj coraz dynamiczniej. Powstawało coraz więcej miejsc pracy, a także zarobki były coraz wyższe. Kiedy przejeżdżało się Aleją Grunwaldzką w Gdańsku na Przymorzu, można było się poczuć jak w zagranicznej metropolii. Wysokie nowoczesne biurowce wyglądały bardzo efektownie. Wrócił do domu, gdzie czekała na niego Mama z obiadem. To wielki plus mieszkania z rodzicami, codzienny pyszny obiad, który po powrocie na niego czeka.
- Jak tam w pracy? - zapytała Mama.
- Tak jak zwykle, ani ciekawie, ani nieciekawie - powiedział Karol.
- Nie martw się, to dobra praca na początek - mówiła Mama -zdobędziesz doświadczenie i poszukasz czegoś lepszego.
Jego rodzicielka była niezwykle ciepłą osobą, która zawsze widziała wszystko w pozytywnym świetle. Na co dzień pracowała w Pomorskim Hospicjum dla Dzieci. Jej praca była niezwykle ciężka psychicznie. Jednak pomoc dzieciakom ładowała ją pozytywną energią, którą przekazywała swoim najbliższym. Była spokojna i opanowana, nawet w krytycznych momentach umiała zachować spokój. Dzięki swojej mamie Karol na pewno był bardziej empatyczny w stosunku do innych. Nie lubił, kiedy innym działa się krzywda, zawsze starał się pomagać. Nagle otworzyły się drzwi i wszedł tata Karola.
- No i jak Wam minął dzień? - zapytał. Zbigniew, bo tak miał na imię, zdecydowanie różnił się od swojej żony. Był żywiołowy, czasami trochę porywczy, ale był dobrym ojcem. Pracował jako dyrektor inżynierów w stoczni. W pracy rządził twardą ręką, ale jego pracownicy go szanowali. Był bardzo dobrze zorganizowany. Karol wiele się od niego nauczył, na pewno pracowitości, a także tego, że jeśli tylko coś sobie dobrze zaplanujemy i uporządkujemy, to jesteśmy w stanie dużo osiągnąć. Często spędzali razem czas, jeżdżąc na ryby lub grając w szachy.
- Jak tam idzie sprzedaż pakietów telewizyjnych? - zapytał.
- Pewnie szłoby lepiej, gdybym wierzył w to, co sprzedaję - odparł Karol.
- Cóż, to Twoja pierwsza większa praca, myślę, że wiele się tam nauczysz. - mówił tata - Masz kontakt z ludźmi, to na pewno kiedyś zaowocuje. Możesz zobaczyć, jak ludzie reagują na różne rzeczy, co ich motywuje przy zakupie. Taka wiedza przyda Ci się w przyszłości.
- Wiem, ale trochę to demotywujące...
- Pamiętaj, ślubu z tą pracą nie brałeś, jak dalej nie będzie ci się podobało, to ją zmienisz kontynuował - a teraz chodź, pogramy w szachy dla odprężenia.
Czuł w rodzicach duże oparcie i wiedział, że w gorszych chwilach może na nich liczyć. Tak jak teraz potrafili sprawić, że przestawał myśleć o zmartwieniach. Posiadanie osób, z którymi można porozmawiać na różne tematy stanowi niezwykle ważny element życia. Czasami takie przegadanie różnych spraw pozwala człowiekowi spojrzeć na nie z innej perspektywy.
Wieczorem Karol umówił się z kolegami na piwo. Wybrali się do znanego gdyńskiego pubu "Dockers". Lubili tu przychodzić, bo nie była to speluna, ale kulturalne miejsce, gdzie w unikalnej atmosferze można było napić się niezłego piwa. Pub był zaprojektowany w irlandzkim stylu, można było się w nim poczuć, jakby się było w jakimś miejscu w Wielkiej Brytanii. Karol trzymał się mocno z dwoma kolegami - Kacprem i Łukaszem. Ten pierwszy pracował w popularnym banku w analizach inwestycyjnych. Praca, jak sam mówił, była dość nudna, choć dobrze płatna, co powodowało, że nie miał zamiaru jej zmieniać. Łukasz natomiast był programistą freelancerem. Wykonywał liczne zlecenia dla różnych firm zarówno polskich, jak i zagranicznych. Jak mówił, pasowało mu to, ponieważ nie miał nad sobą żadnego szefa. Jak jakieś zlecenie nie przypadło mu do gustu, to po prostu z niego rezygnował. Ze znalezieniem kolejnych projektów w innych firmach nie miał problemu.
- Ale mam wariata w pracy! Szykuje się do jakiegoś Half Ironmana. Płyniesz 2 km, potem stówa na rowerze, a na końcu biegniesz. - powiedział Kacper - A teraz słuchajcie najlepszego, jeszcze za to płaci... i to prawie tysiaka! - dodał, pokładając się ze śmiechu.
Karol też się zaśmiał, ale przypomniał sobie, jak w liceum wygrywał biegi na 400 metrów. Osiągał sukcesy na Pomorzu, jednak w zawodach ogólnopolskich nigdy nie szło mu wybitnie dobrze. Kręciła go jednak jak każdego faceta rywalizacja. 400 metrów to była wymagająca konkurencja. Około 50 sekund biegniesz na maksa, jedno okrążenie na bieżni. Jednak gorsze były treningi do tego dystansu. 6x300m po 40 sekund to był killer. Jednak z czasem poświęcił się nauce i zaczął trenować mniej. Aż w końcu całkowicie odpuścił treningi. Ostatnio dość dużo ćwiczył na siłowni, gdyż dzięki temu czuł się lepiej, jednak brakowało mu trochę rywalizacji.
- A kiedy są te zawody? - zapytał po chwili zamyślenia.
- Chyba nie chcesz wystartować! - powiedział Łukasz. - Dwa piwa i już tak się upiłeś...
Zaśmiali się w trójkę. Jednak dla Karola zabrzmiało to jak rzucona rękawica, którą coraz bardziej chciał podnieść.
- A co? Myślisz, że nie dam rady? - odpowiedział Karol - To może założymy się o to, czy ukończę?
Rzeczywiście widzę, że alkohol mocno wszedł - powiedział Łukasz - zamierzam zatem wykorzystać tę sytuację!
- Przegrany stawia drinki drugiemu przez 3 miesiące - zaproponował Kacper.
Ja w to wchodzę, no chyba że wybuchnie jakaś straszna epidemia i zamkną nas w domu! - powiedział Karol.
- Haha! Żyjemy w XXI wieku, wysyłamy Teslę w kosmos, planujemy podbić Marsa! Czasy epidemii się skończyły. - powiedział Łukasz - Mi też pasuje. Kacper, jesteś świadkiem.
- Dobra, czyli za rok muszę ukończyć Ironmana! - powiedział Karol.
Wrócił do domu i wpisał w wyszukiwarkę “Ironman Hawaii”. Wyskoczyło parę wyników i kliknął w filmik na Youtubie. Oglądał jak zaczarowany. Zawodnicy wyglądali jak herosi. A miejsce bitwy wyglądało jak raj na Ziemi. Hawaje to najmłodszy stan Stanów Zjednoczonych leżący wyłącznie na wyspach. Powierzchnia jest górzysta, a na terenie archipelagu znajduje się wiele czynnych wulkanów, występuje różnorodna roślinność, a całość otoczona jest oceanem. Coś niesamowitego. Zaczął czytać interesującą historię Ironmana. Otóż, po raz pierwszy zawody odbyły się w 1977 roku, a pomysł narodził się przy dyskusji na temat tego, kto jest lepszym sportowcem - pływak, kolarz czy biegacz. Dlatego John Collins, komandor Navy SEAL zaproponował, aby połączyć trzy znane i niezwykle wyczerpujące imprezy sportowe rozgrywane na Hawajach: Maraton pływacki Waikiki Roughwater, wyścig kolarski wokół wyspy O’ahu oraz maraton biegowy w Honolulu. Co ciekawe, pierwsze zawody wygrał taksówkarz - Gordon Haller, który był sportowcem z zamiłowania. Przekroczył linię mety po 11 godzinach 46 minutach i 58 sekundach. Impreza stała się cykliczna i co roku w drugim tygodniu października najlepsi triathloniści spotykają się, aby powalczyć o tytuł Mistrza Świata w Ironmanie.
- Muszę tam wystartować! - pomyślał.
Zaczął czytać trochę więcej o tych legendarnych zawodach. Mistrzostwa Świata w Ironmanie odbywały się co roku właśnie tutaj. Jednak nie każdy mógł tam wystartować. Aby się tam dostać, trzeba było wygrać slota na innych zawodach organizowanych przez organizację Ironman. Na dane zawody ze znakiem Ironman przeznaczona była pula, np. 30 lub 50 slotów. W zależności od liczebności danej kategorii wiekowej zostawały one rozdysponowywane wśród najlepszych zawodników. Zawody były zlokalizowane na całym świecie. Rekordzistą świata na tym dystansie i wielkim Mistrzem był Niemiec Jan Frodeno. Trzy razy wygrał na Hawajach. A rekord na tym dystansie wynosił 7 godzin i 35 minut.
Białystok
W tym samym czasie w odległym miejscu filmik ten oglądał inny mężczyzna. Oglądając go, czuł połączenie żalu i złości. W młodości uwielbiał sport. Był aktywnym dzieckiem, które od zawsze się ruszało. W szkole był bardzo wysportowany i wygrywał różne zawody. Myślał nawet o tym, aby zostać profesjonalnym sportowcem i pojechać na Igrzyska Olimpijskie. To było jego wielkie marzenie. Jednak pewne zdarzenie z przeszłości spowodowało, że był zmuszony zapomnieć o trenowaniu sportu. Dlatego teraz wkurzali go wszyscy sportowcy. Denerwowało go to, że inni mogą trenować, a on nie. Zwłaszcza kiedy oglądał wymagające dyscypliny, gdzie widział młode wysportowane osoby, które przekraczały kolejne granice. Wiedział, że triathlon to wymagająca dyscyplina, która wymaga niesamowitej formy i to irytowało go najbardziej. Uczucie, że nigdy nie będzie mógł w takiej dyscyplinie wystartować. A to wszystko było spowodowane przez jedną osobę, której nienawidził, ponieważ zniszczyła mu wszystkie marzenia. Podobno ludzie z natury nie są źli, to wydarzenia, które ich spotkały powodują, że stają się potworami.
-Jeszcze pokażę temu gnojowi gdzie jego miejsce - pomyślał, upijając łyk piwa.
Doszła do niego bardzo interesująca plotka dotycząca osoby, która kiedyś go skrzywdziła. Miał pewien plan, który zamierzał zrealizować, aby doprowadzić do sprawiedliwości. Liczył, że dzięki temu będzie mógł wreszcie poczuć się wolny od swoich byłych demonów.
Następnego dnia Karol nie mógł się skupić na rozmowach z klientami. Kiedy z nimi rozmawiał, cały czas miał przed oczami hawajską wyspę. Wyobrażał sobie, jak biegnie tam w zawodach Ironmana. Od zawsze miał tak, że często łapał chwilowe “zajawki na coś”, jednak po jakimś czasie jego zainteresowanie danym tematem opadało. Tak było między innymi z nauką hiszpańskiego albo grą na gitarze. Czuł jednak, że z Ironmanem będzie inaczej, że ta jego fascynacja nie przejdzie tak szybko.
- Co dobrego zrobiłeś dziś dla firmy? - nagle z zamyślenia wyrwał go jego szef - Henryk Skobicki.
Był to przykład niezadowolonego z życia gościa, który uwielbiał uprzykrzać innym życie. Miał około 50 lat, choć Karol nie zdziwiłby się gdyby miał mniej, a to, że wygląda na starszego byłoby spowodowane tym, że lubił się denerwować. Był typowym karierowiczem, który w drodze do najwyższego stanowiska kierowniczego zniszczył parę osób. Krążyły różne historie o tym, jak zrujnował innym kariery. Na początku Karol myślał, że Skobicki sam wymyślił te historie w celu wzbudzania w pracownikach lęku. Jednak z czasem po zaobserwowaniu paru akcji ze strony swojego przełożonego zrozumiał, że to nie były zwykłe plotki, a rzeczywiste zdarzenia.
- Sprzedałem trzy pakiety rodzinne i dwa pakiety internetowe premium - odpowiedział Karol i spojrzał na swojego szefa.
- I co? Uważasz, że to dużo? - odpowiedział Skobicki.
- Uważam, że odpowiednio - odparł Karol
- Pamiętaj, masz najlepsze narzędzia do sprzedaży, pracujesz w firmie z fantastyczną renomą, nasze produkty same powinny się sprzedawać - powiedział z dumą Skobicki, machając zegarkiem za 20 tysięcy.
Nie lubił takich zarozumiałych osób jak Skobicki. Był to arogancki gość, który lubił się wywyższać. Uwielbiał wygłaszać swoje przemowy motywacyjne. Najlepiej potrafił niszczyć innym osobom dzień. W swoich pracownikach nie widział ludzi, ale podwładnych, których należało mocno tresować, aby zachowywali się tak, jak chciał. Był pierwszy od tego, aby skrytykować drugą osobę, ale nie działało to w drugą stronę. Prawie w ogóle nie chwalił. Mówił, że przez pochwały ludzie osiadają na laurach i stają się nieefektywni. Oczywiście wzbudzał lęk u innych, co powodowało, że niektórzy pracowali mocniej. Jednak była to praca w strachu i pod presją, której Karol nie akceptował. Uważał, że powinno się inspirować do działania, a nie straszyć batem.
Wieczorem podjął decyzję, że czas zapisać się na ½ Ironmana, który miał się odbyć w Gdyni. W końcu nie mógł przegrać zakładu.
-Jeszcze się zdziwi cwaniak, jak ukończę zawody - pomyślał z uśmiechem.
Doszedł do wniosku, że faceci osiągali najwięcej, bo ciągle się o coś zakładali. Mieli wyraźny cel, aby komuś coś udowodnić.
- Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo i patrz! - typowy tekst każdego faceta.
Zaczął czytać w Internecie o triathlonie. Sport ten stawał się coraz bardziej popularny w Polsce. Zaczęto nazywać go nowym golfem. Coraz więcej biznesmenów decydowało się na rozpoczęcie przygody właśnie z triathlonem. Niestety jest to dosyć droga dyscyplina sportu. Niektórzy startują na rowerach o wartości 60 tysięcy złotych. Oprócz roweru trzeba mieć specjalną piankę pływacką, która w porównaniu do zwykłej jest śliska. Aby zaoszczędzić czas, należy startować w tak zwanym stroju triathlonowym. Można pokonać w nim wszystkie dyscypliny, gdyż posiada on specjalną pieluchę, która zwiększa komfort jazdy na rowerze, a nie obciera w czasie biegu. Do zawodów potrzebne są różne dodatki, takie jak kask, specjalne buty na rower, buty do biegania, okulary do pływania oraz na rower. Karol widział, że jeśli chodzi o akcesoria do triathlonu, to jest to studnia bez dna. A każda rzecz z napisem TRI zwiększa wartość danego produktu dwukrotnie.
Karol zaczął szukać trenera, z którym mógłby rozpocząć współpracę. Niestety ceny zwaliły go z nóg. Miesięczny plan treningowy to koszty rozpoczynające się od 500 zł. Znalazł informację, że bardzo ciekawą alternatywą jest lektura książki Joe Friela - "Biblia triathlonisty". Stwierdził, że od tego zacznie, a dopiero potem rozwinie swoją dalszą przygodę. Zaczął czytać różne blogi tematyczne. Opowieści osób, które rozpoczęły treningi były niesamowite. Często były to historie “od zera do bohatera”. Okazało się, że istnieją osoby, które ważyły ponad 100 kg, a po rozpoczęciu treningów udało im się schudnąć aż 30 kg. Poruszyła go także historia Ojca, który ukończył Ironmana wraz ze swoim niepełnosprawnym synem.
Po przeczytaniu książki "Biblia Triathlonisty" stwierdził, że na początku powinien zrobić sobie test i sprawdzić formę w poszczególnych dyscyplinach. Zaczął od testu na basenie. Znalazł najbliższy basen należący do Akademii Morskiej, który mieścił się na Skwerze Kościuszki z pięknym widokiem na Zatokę. To właśnie tutaj miał się odbyć przyszłoroczny triathlon. Już na samą myśl o tej imprezie dostał gęsiej skórki. Wziął swoje stare kąpielówki, okularki, czepek i zegarek. Kiedy się przebierał, obserwował w szatni różne osoby. Jeden z mężczyzn był bardzo szczupły, ale z wyraźnie zarysowanymi wszystkimi mięśniami. Miał chyba z 6% tkanki tłuszczowej - o takich osobach mówi się, że są wycieniowane. Wyglądał jak zawodowiec. Inny facet sprawiał wrażenie mega skupionego, przyszedł z całym ekwipunkiem. Miał płetwy, jakieś dziwne plastikowe płytki z gumkami, dwie deski do pływania i kartkę z zaplanowanym treningiem. Widać było u niego profesjonalne podejście do sportu. Zobaczył też dwóch mężczyzn z lekkim brzuszkiem, którzy wyglądali jakby przyszli na basen rekreacyjnie. Ciekawe do której grupy ja należę - pomyślał i ruszył pod prysznic.
Zaplanował sobie, że przepłynie 1 km, czyli 40 basenów. Dzięki temu będzie mógł ocenić swoją obecną dyspozycję. Rozpoczął mocno, płynąc crawlem. Trochę czytał o pływaniu w triathlonie i dowiedział się, że właśnie to jest najlepszy styl do triathlonu. Oczywiście są osoby, które wolą pływać żabką. Jednak jest to dość wolny styl. Dlatego stwierdził, że popłynie crawlem. Dodatkowo wyczytał, że powinno się głównie płynąć rękoma, a oszczędzać nogi, które potem są bardziej potrzebne do jazdy na rowerze i do biegania. Pierwsze dwa baseny przepłynął, czując się bardzo dobrze. Był bardzo rozluźniony, miał wrażenie, że po prostu sunie po tafli wody. To pływanie chyba nie jest takie złe. Jednak już w połowie czuł się gorzej. Ostatnie 200 metrów było bardzo ciężkie. Czuł, że puchną mu barki. Paliły go płuca, coraz częściej musiał wystawiać głowę na powierzchnię, aby złapać oddech. Ostatni nawrót, jeszcze parę pociągnięć i w końcu mógł zatrzymać czas. 22:20. Nie jest źle. Był to dobry wynik jak na to, że na pływalni pojawiał się okazjonalnie, by nie rzec, że od święta. Postanowił, że jeśli chodzi o tę dyscyplinę, to pójdzie na parę lekcji z trenerem, gdyż, jak przeczytał, w pływaniu najważniejsza jest odpowiednia technika.
Poczekał parę dni i wybrał się do sklepu rowerowego, aby zrobić sobie test FTP. Pokazuje on, jaką moc jest się w stanie generować przez godzinę jazdy. Moc na rowerze liczona jest na podstawie siły, z jaką pedałuje się na rowerze. Dla ułatwienia jedzie się 20 minut na maksa, a następnie mnoży się wynik razy 0,95. Zaczął kręcić i zobaczył, że to jest hardcore. Po 5 minutach stężenie kwasu mlekowego naładowało się na maksa. Dodatkowo było bardzo gorąco. W połowie miał dość. Było naprawdę ciężko. Naciskał, ile mógł w pedały, co jakiś czas wstawał z siodła, aby wygenerować jeszcze dużą moc. W końcu ostatnia minuta. Kolega obok krzyknął: - Teraz na maksa!
- Człowieku, ja ledwo trzymam kierownicę! - powiedział Karol – Ale momentalnie mocniej przycisnął, jakby liczył, że kręcąc mocniej, szybciej dociągnie.
- Brawo! 260 watów to niezły wynik jak na nowicjusza! - powiedział pracownik serwisu, kiedy Karol przekroczył 20 minut jazdy.
- To było straszne... - odparł Karol.
- Trochę potrenujesz i możesz naprawdę namieszać - powiedział Łukasz.
To zdanie wpłynęło na Karola dość motywująco. Nie będzie walczył tylko o to, aby ukończyć zawody, ale powalczy także o dobry wynik.
- Tylko aby polecieć, musisz mieć świetną maszynę - powiedział Łukasz, kiedy się żegnali.
Następnie został mu już tylko test biegowy. Stwierdził, że pobiegnie w parkrunie w Gdyni. Jest to cykliczna akcja, która swój początek wzięła z Anglii. Co sobotę o 9:00 ludzie się zbierają i biegną 5 km. Co ważne, jest to darmowy bieg. Jedni traktują to jako trening, inni jako sprawdzian swojej formy, a jeszcze inni jako ciekawy sposób na spędzenie sobotniego poranka. Widać tam szczególną rodzinną atmosferę, która sprawia, że aż chce się biegać. Trasa w Gdyni jest piękna. Biegnie się po promenadzie nad morzem. Właśnie tędy będzie przebiegać trasa przyszłorocznego triathlonu. Po krótkiej rozgrzewce ruszył z innymi biegaczami w swój pierwszy mocny bieg po dłuższej przerwie. Biegło około 130 osób i było widać, że tempo jest zróżnicowane. Dwóch biegaczy wyrwało na początku ostrym tempem. Karol starał się zacząć optymalnie. Miał cel przebiec pierwsze 4 km spokojnie i mocno polecieć ostatni kilometr. W rzeczywistości na początku biegł na luzie, jednak z czasem było coraz ciężej. Kiedy zobaczył ostatni kilometr, starał się przyspieszyć. 20:30. Nie spodziewał się, że tak dobrze mu pójdzie. Nie był to może jakiś wybitny wynik, ale jak na jego obecną formę był bardzo zadowolony. Spodobała mu się atmosfera na parkrunie. Po biegu wiele osób zostało, aby porozmawiać, wymienić się spostrzeżeniami. Dowiedział się, że niektórzy co tydzień przychodzą na parkrun, aby pobiec 5 km, traktując to jako stały element tygodnia.
Po wszystkich testach rozpisał sobie za pomocą książki treningi, jakie powinien wykonywać, aby jak najlepiej przygotować się do przyszłorocznych zawodów. Jako główne zawody ustalił oczywiście ½ Ironmana w Gdyni w sierpniu. W lipcu postanowił wziąć udział w zawodach w Bydgoszczy w ¼ IM. W marcu planował wystartować w półmaratonie.
Nadszedł czas, w którym musiał zainwestować w sprzęt do swoich przygotowań do triathlonu. Był osobą oszczędną, dość wcześnie zaczął pracować, dzięki czemu szybko zaczął zarabiać pierwsze pieniądze. Starał się pewne kwoty co miesiąc odkładać, gdyż wiedział, że w przyszłości może to zaowocować większymi oszczędnościami. Dlatego wiedział, że może część ze środków, które zaoszczędził przeznaczyć na sprzęt.
Najpierw wybrał się do "Sklepu Biegacza", gdzie usłyszał, że profesjonalnie dobiorą mu obuwie do jego stylu biegania. Wcześniej wybierał buty, które po prostu ładnie wyglądały. Po kilku pytaniach dotyczących historii biegania sprzedawca poprosił go, aby chwilę pobiegał po bieżni w celu oceny jego stylu biegania. Okazało się, że jest pronatorem, co oznacza, że jego noga przy uderzeniu o ziemię kieruje się do środka. Aby zniwelować ten ruch, musiał wybrać buty ze stabilizacją. W końcu zdecydował się na buty Nike Structure. Do tego dobrał koszulkę, legginsy i bluzę do biegania. Był gotowy do rozpoczęcia ciężkich treningów. Już na pierwszym treningu czuł różnicę w porównaniu z jego starymi butami. Jego krok od razu się wydłużył. Był bardziej dynamiczny, a przede wszystkim czuł większy komfort. W sklepie doradzili mu także, aby w przyszłości zaopatrzył się w buty startowe, które miały być lżejsze i szybsze, czyli idealne na zawody. Na razie wybrał buty z dużą amortyzacją, które miały mu służyć do trzaskania kilometrów.
Przyszedł także czas na to, aby kupił swój pierwszy rower szosowy. Obecnie treningi robił na góralu, jednak wiedział, że w końcu musi zmienić rower. Przede wszystkim rower MTB ma szersze opony, przez co jest wolniejszy, poza tym jest cięższy, a także ma mniej aerodynamiczną pozycję. W triathlonie jeździ się zazwyczaj na dwóch rodzajach rowerów - albo na szosowym albo triathlonowym. Ten ostatni jest stosowany przez lepszych zawodników. Pozycja na nim jest bardziej agresywna, głównie jedzie się na lemondce, dzięki czemu sylwetka jest aerodynamiczna. Dodatkowo rower ma taką konstrukcję, gdzie nogi trochę odpoczywają przed biegiem. On jednak wybrał rower szosowy, który jest polecany początkującym. Ustawienie co prawda jest mniej aerodynamiczne, ale za to bezpieczniejsze. Wybrał się do sklepu "Dre rowery", gdzie obsługa pomogła wybrać mu rower w jego budżecie. Podobno to częsty błąd amatorów, którzy mają przez chwilę zajawkę na triathlon i kupują mnóstwo sprzętu, a potem tracą zapał. Najczęściej rowery są zrobione z aluminium. Jednak, aby kolarska maszyna była lżejsza, a przy okazji szybsza, najlepiej nabyć rower wykonany z włókna węglowego, czyli tak zwanego karbonu. Jego budżet nie był za wysoki, dlatego stwierdził, że kupi zwykły aluminiowy szosowy rower, z dobrym napędem i karbonowym widelcem. Dodatkowo wyczytał, że warto dokupić do swojej maszyny lemondkę. Dzięki temu jego rower będzie pośredni między triathlonowym a szosowym.
Pierwsze jazdy na szosówce były dość zabawne. W rowerze miał zamontowane pedały SPD, które łączyły się ze specjalnymi rowerowymi butami. Dzięki temu jeździł szybciej, gdyż moc którą generował, jeszcze bardziej przekłada się na jazdę. Jednak na początku wypięcie z roweru nie było takie proste i parę razy zaliczył glebę, kiedy nie mógł się wypiąć. Dodatkowo pozycja na szosówce była zupełnie inna niż na rowerze MTB. O wiele bardziej agresywna i początkowo bardzo obawiał się jazd. Na początku jeździł po ścieżkach rowerowych, jednak z czasem poczuł się coraz pewniej i jeździł coraz więcej po drogach.
W triathlonie bardzo ważna była także odpowiednia dieta. Choć patrząc na ilość treningów w tej dyscyplinie, można było dużo jeść, gdyż paliło się mnóstwo kalorii. Jednak jakość paliwa, które się przyjmuje była również bardzo istotna. Miało to duży wpływ na formę podczas treningów. Karol zaczął czytać różne artykuły dotyczące diety i niektóre sugestie były oczywiste, choć o nich zapominał. Na przykład powinno się pić co najmniej 2 litry wody. Niby oczywiste, ale kiedy Karol postarał się przez parę dni zapisywać, ile pije wody, okazało się, że nie przekraczał nawet jednego litra. Dodatkowo wyczytał, że ważne jest, aby jeść 5-6 posiłków dziennie. Mniejsze porcje, ale częściej. Znalazł wiele bardzo ciekawych zdrowych przepisów. Tak jak planuje się treningi, należy też planować posiłki i wcześniej przygotowywać sobie różne dania.
...
Wieczorami po ciężkich treningach lubił czytać książki. Zwłaszcza ostatnimi czasy miał wielką fazę na czytanie Remigiusza Mroza. Gość jako pisarz jest niesamowity, wydaje po 5 książek rocznie. Co ciekawe, pisze on po 8 godzin każdego dnia przez cały rok. Dodatkowo po pracy wychodzi pobiegać, aby przewietrzyć głowę. Jest świetnym przykładem tego, jak dużo można osiągnąć systematycznością. Tak samo przekłada się to na sport. Otóż, systematyczne treningi pozwalają zbudować doskonałą formę.
W triathlonie nie zdarza się sytuacja, że jeden trening uczyni kogoś mistrzem świata. Kluczem jest regularność, a także odpowiedni plan, aby wszystko dobrze zorganizować. Jak ktoś mówi, że nie ma czasu, to prostu ma wszystko źle zaplanowane. Kluczem jest dobra organizacja pracy, a przede wszystkim odpowiednie ustawianie priorytetów. Tu przyszła mu na myśl historia, którą usłyszał kiedyś na studiach, gdy uczyli się o zarządzaniu sobą w czasie. Otóż, pewien profesor podczas wykładu o zarządzaniu sobą w czasie wyciągnął wielki dzban. Następnie wyciągnął kilkanaście dużych kamieni i włożył je do środka. Gdy był wypełniony po brzegi i nie można było już dorzucić ani jednego kamienia, przeniósł wzrok na swoich studentów i zapytał: „Czy dzban jest pełen?” Wszyscy odpowiedzieli: „Tak”. Poczekał kilka sekund i dodał: „Na pewno?”. Potem wyjął spod biurka naczynie wypełnione żwirem. Powoli wysypał żwir na kamienie, po czym potrząsnął dzbanem. Znów zapytał: „Czy dzban jest pełen?” Tym razem studenci mieli wątpliwości. Następnie wyjął spod biurka naczynie z piaskiem. Przesypał go do dzbana. Piasek zajął wolną przestrzeń między kamieniami i żwirem. Jeszcze raz zapytał: „Czy dzban jest pełen?” Tym razem studenci odpowiedzieli chórem: „Nie”. „Dobrze” - odpowiedział profesor. Następnie sięgnął po butelkę z wodą, która stała na biurku i napełnił dzban aż po brzegi. Potem profesor zapytał studentów „Czego nauczyliście się z tego doświadczenia?”. Jeden z uczniów, pamiętając o temacie wykładu, odpowiedział: „To pokazuje, że nawet gdy myślimy, że w naszym kalendarzu już w ogóle nie ma miejsca, to i tak możemy jeszcze zmieścić dodatkowe zajęcia.”„Otóż nie – powiedział profesor. – Chodzi o to, że jeżeli najpierw do dzbana nie włożymy kamieni, później już się tego nie da zrobić”. Na sali zapanowała cisza. Profesor pytał dalej: „Co stanowi kamienie w waszym życiu? Zdrowie? Rodzina? Przyjaciele? Praca? Szkoła? Realizacja marzeń? Odpoczynek? A może jeszcze coś innego? Najważniejsze jest to, żeby swoje kamienie włożyć do własnego życia najpierw, inaczej możecie przegrać… swoje życie. Jeżeli najpierw skupimy się na drobiazgach takich jak żwir i piasek, to wypełnimy swoje życie głupotami i nie wystarczy nam cennego czasu na ważne sprawy w życiu. Ważne jest, aby zadać sobie pytanie: „Co stanowi kamienie w moim życiu?” A następnie włóżcie je na początku do dzbana waszego życia”.
Po miesiącu treningów poczuł się trochę słabo. W czasie jednego biegu był bardzo osłabiony. W pierwszej chwili pomyślał, że to po prostu gorszy dzień. Jednak po dniu przerwy jego samopoczucie pogorszyło się jeszcze bardziej. Zaczął czytać w internecie na temat tego, czym to może być spowodowane, jednak zasięgając konsultacji medycznej u wujka google, można było się nagle dowiedzieć, że ma się wszystkie choroby świata. Nic dziwnego, że tyle osób cierpi na depresję, skoro wiedzę o swoim stanie zdrowia większość osób czerpie z internetu - pomyślał. Ostatecznie stwierdził, że najlepiej będzie, jak umówi się na badania do lekarza. Został zlecony mu szereg badań takich jak morfologia, stężenie glukozy, mocz, ekg. Na końcu czekała go ogólna wizyta u lekarza. Kiedy wszedł do gabinetu i usłyszał diagnozę, zorientował się, jak wielki błąd popełnił, decydując się na tę wizytę.
Koniec 1 części, już za tydzień dalszy ciąg
Jeśli fragment ten podobał Ci się, będę wdzięczny za udostępnienie go dalej.
Jeśli jeszcze nie subskrybujesz mojego newslettera, a chcesz dostawać kolejne części mojej książki zachęcam do podania swojego maila