Tridroga - Część Druga
Jeśli jeszcze nie czytałeś pierwszej części to znajdziesz ją tutaj
Część Druga
Jeśli wolisz wersję w pdf Kliknij tutaj
- Mam dla Pana złą wiadomość - powiedział doktor. - Teoretycznie może Pan uprawiać sport, jednak ma Pan problemy z sercem. Echo wykazało, że Pana lewa komora jest przerośnięta. Zalecałbym zatem jedynie bieganie rekreacyjne… Żadne tam Ironmany nie wchodzą w grę.
- Ale jak to? Nie da się jakoś temu zaradzić? - zapytał oszołomiony Karol.
- Może z czasem będzie Pan mógł - odpowiedział doktor. - Serce jest skomplikowanym organem.
- A jakieś leki… czy coś takiego? - dopytywał się Karol.
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli na razie po prostu da Pan sobie z tym spokój - odparł lekarz.
Po usłyszeniu tej diagnozy czuł się kompletnie załamany. Zaraz po wizycie u lekarza poszedł się przejść. Myślał nad tym, jak poradzi sobie bez trenowania. Nie wierzył, że ta piękna bajka, która dopiero co się rozpoczęła miała się właśnie skończyć. Polubił triathlon. Treningi sprawiały, że humor momentalnie mu się poprawiał. Pozwalały mu na rozładowanie emocji. Zyskał nawet więcej energii do pracy.
W pewnej chwili zobaczył w parku biegacza. Jeszcze jakiś czas temu nie pomyślałby, że będzie takim osobom zazdrościć. A on już po miesięcznej przygodzie ze sportem zmuszony był zostać emerytem.
-Emeryt biegowy - pomyślał. - Jak to brzmi…
Wrócił do domu, odpalił komputer i zaczął czytać na temat swojej przypadłości. Jednak jak to w internecie bywa, znalazło się tam wiele różnych informacji i wypowiedzi, z których w zasadzie nie dało się niczego wywnioskować. Czuł się strasznie zmęczony i oszołomiony. Położył się spać, jednak długo nie mógł zasnąć. W jego głowie trwała gonitwa myśli. Nie był w stanie przyjąć do wiadomości faktu, że jego przygoda ze sportem już się kończy. W końcu zasnął, jednak spał bardzo niespokojnie. Miał szalone sny.
Przerwał treningi i stracił motywację do czegokolwiek. Próbował zająć głowę czymś innym, jednak przychodziło mu to z trudem. Nie mógł się na niczym się skupić. Zrozumiał, jak ważny stał się dla niego ten sport. Najczęściej właśnie dopiero w momencie, gdy coś tracimy uświadamiamy sobie, jak ważne to dla nas było. Próbował znaleźć swoje miejsce, jednak miał z tym wielki problem.
W pracy zupełnie nie mógł się na niczym skupić, całkowicie stracił energię. Był kompletnie zagubiony. Odczuwał pewien rodzaj pustki… tak jakby kogoś stracił.
Było to bardzo widoczne w trakcie rozmów z klientami. Pewnego dnia podszedł do niego kolega z pracy Kamil, który także biegał. O triathlonie na razie nie myślał, gdyż twierdził, że to nie dla niego ze względu na fakt, że zupełnie nie umiał pływać.
-Co z Tobą? - zapytał Kamil. - Od paru dni jesteś kompletnie rozbity.
-Byłem u lekarza i powiedział, że mam sobie wybić z głowy triathlon - odparł Karol. - Co prawda, dostałem zgodę na trenowanie, ale lekarz bardzo mnie nastraszył. Mega mnie to rozbiło.
-Mój Wujek jest kardiologiem. Daj mi te wyniki, to prześlę mu je, żeby ocenił, czy możesz trenować - zaproponował Kamil. - W końcu jako kardiolog na pewno świetnie się na tym zna.
-To nic nie da, ostatnio w czasie treningów faktycznie gorzej się czułem, więc ten lekarz miał rację - powiedział zrezygnowany Karol.
-Nie można się poddawać. Trzeba próbować różnych dróg - pocieszył Karola Kamil.
W końcu Karol posłuchał Kamila i wieczorem wysłał mu swoje wyniki. Mimo że uważał, iż nic to nie da i jego szanse na powrót do sportu się rozpłynęły, to rozmowa z Kamilem wlała do jego serca trochę optymizmu. Przynajmniej pojawiła się jakaś nadzieja. Tego wieczoru od razu miał lepszy nastrój.
Następnego dnia Kamil przywitał go z uśmiechem.
-Będziesz Ironmanem! - powiedział na powitanie.
-Ale jak to? - zapytał zdziwiony Karol, jednak od razu poczuł, jak spada ciężar z jego serca.
-Umówiłem Cię na dzisiaj z moim Wujkiem. On Ci wszystko wyjaśni!
Spotkali się o 19.00 w meksykańskiej restauracji. Wujek Kamila startował w biegach górskich. Miał na swoim koncie między innymi ukończony Bieg Rzeźnika. Jest to jeden z najtrudniejszych polskich biegów ultra po Bieszczadach. Trasa ma blisko 80 km i wiedzie bieszczadzkim czerwonym szlakiem z Komańczy przez Cisną, Góry Jasło i Fereczata, Smerek oraz Połoniny do Ustrzyków Górnych.
-Niczym nie musisz się martwić - powiedział spokojnym głosem wujek Kamila. - Jeśli chodzi o Twoje serce, to ten przerost jest fizjologiczny. Nie ma wpływu na Twoje bieganie.
-Ale jednak słabo się czułem… - odparł Karol.
-Myślę, że było to spowodowane faktem, że za mocno ruszyłeś z treningami. To normalne - tłumaczył wujek Kamila. - Wracaj do treningów, ale na spokojnie, po miesiącu ponownie zrobisz badania i zobaczymy, jak będziesz się czuł.
Po tych słowach Karolowi zrobiło się lżej, poczuł, jak od razu wraca do niego chęć walki. Walki o cel, jakim niewątpliwie był start w HalfIronmanie w przyszłym roku.
Wieczór spędzili na rozmowach o bieganiu. Wujek Kamila był bardzo doświadczonym biegaczem. Opowiadał o swoich początkach, wspomniał między innymi o tym, jak swój pierwszy Maraton Solidarności przebiegł w trampkach. Miał trójkę dzieci, więc czas, który mógł przeznaczyć na treningi był ograniczony. Nie ścigał się jednak o jak najwyższe miejsca. Bardziej skupiał się na tym, aby pozostać w dobrej kondycji. Dawało mu to wiele radości i siły do życia. Wspominał także o swoim starcie w Biegu Rzeźnika. Bieg trwający ponad dziesięć godzin po Bieszczadach to niesamowite przeżycie. Co ciekawe, biegacze podbiegi często pokonują marszem, na zbiegach starają się nadrobić i mocno zbiegają, a na prostych odcinkach w zależności od samopoczucia biegną lub truchtają.
-Pamiętaj, że zawsze warto udać się do różnych lekarzy, gdyż każdy ma trochę inne podejście i patrzy z innej perspektywy - doradził wujek Kamila.
Po rozmowie wrócił do trenowania z wielką motywacją. Okazało się, że wujek Kamila miał rację. Po prostu byt intensywnie rozpoczął treningi, a był to typowy błąd nowicjusza.
Wrócił do trenowania na spokojnie. Ból minął więc mógł trenować normalnie. Dodatkowo skupił się na właściwej regeneracji, gdyż wujek Kamila mocno zaznaczył, że jest to klucz do dobrej formy.
Zaczął więc stosować po powrocie z treningów ciepłą/zimną kąpiel. Otóż, przez trzy minuty puszczał ciepłą wodę, a przez trzydzieści sekund zimną. Powoduje to zwężanie i rozszerzanie się naczyń krwionośnych, dzięki czemu krew przepływa szybciej, a to sprawia, że sprawniej usuwamy z mięśni szkodliwe substancje. Zaczął także dbać o sen. Chodził spać wcześniej, aby jego odpoczynek trwał dłużej. Pilnował tego zwłaszcza po ciężkich treningach. Zaczął również zwracać uwagę na dietę. Kiedy wracał z treningów, starał się najszybciej zjeść posiłek składający się z białka i węglowodanów. Dzięki temu odbudowujemy swoje mięśnie, które w czasie wysiłku zostają uszkodzone.
-Karol, słyszałeś, że minister Jachrewski weźmie udział w triathlonie? - powitał go Kamil.
-Wow… pierwsze słyszę - powiedział Karol. - Jak się tego dowiedziałeś?
-Dziś rano był gościem porannej rozmowy w RMF FM u redaktora Mazurka.
Kamil dość mocno interesował się polityką i śledził różne newsy. Jego stałym punktem dnia było słuchanie radia, z którego, jak mówił, można się bardzo dużo dowiedzieć.
Od razu wrzucił tę informację w Google i rzeczywiście wyskoczyły mu różne artykuły dotyczące tego, że popularny polityk weźmie udział w przyszłorocznym triathlonie. Okazało się, że już wcześniej miał do czynienia ze sportem i przebiegł nawet Maraton Warszawski. Pomyślał, że obecność Ministra z pewnością sprawi, że zawody zostaną zorganizowane na jeszcze wyższym poziomie.
Karol zaczął się szykować do swoich pierwszych poważnych zawodów. Stwierdził, że wystartuje w Biegu Niepodległości na 10 km w Gdyni. Jego ukochane miasto organizowało biegowe Grand Prix, które składało się z czterech biegów - z Biegu Urodzinowego, który odbywał się w lutym, Biegu Europejskiego na początku maja, Nocnego Biegu Świętojańskiego w czerwcu i właśnie Biegu Niepodległości. Było to wielkie wydarzenie, a organizatorzy zawsze przygotowywali imprezę na wysokim poziomie. Trasa biegu była zorganizowana po gdyńskich ulicach, gdzie w przyszłym roku miał się odbyć triathlon. Z okazji Dnia Niepodległości organizator zapewnił w pakiecie koszulki białe i czerwone, aby przy okazji stworzyć największą żywą biało-czerwoną flagę.
Przed biegiem panowała niesamowita atmosfera. Do startu zgłosiło się prawie pięć tysięcy ludzi. To naprawdę bardzo dużo osób, dlatego w celu zapewnienia bezpieczeństwa organizator przygotował specjalne strefy, które były podzielone na podstawie czasów, w jakich dani zawodnicy deklarowali, że pokonają dystans. Z przodu ustawiali się najszybsi, czyli ci, którzy planowali pobiec poniżej 35 minut, a dalej znajdywały się kolejne strefy z następnymi przedziałami czasowymi. Na końcu startowały najwolniejsze osoby. Karol ustawił się w żółtym sektorze, gdzie stali zawodnicy zamierzający pobiec w czasie 35-40 minut. Taktykę na bieg miał jasną - planował pobiec każdy kilometr po 3:54, co ostatecznie miało mu zapewnić złamanie 39 minut.
Było dość zimno, lecz mimo tego postanowił, że pobiegnie ubrany na krótko. Biegacze w zasadzie mogą brać przykład z kierowców F1. Tam kierowca najpierw podczas treningu rozgrzewa opony, a następnie, kiedy zjeżdża do boxu, są one zdejmowane i wkładane do specjalnych koców grzewczych. Potem w czasie wyścigu kiedy kierowca zjeżdża na pitstop, ma zakładane właśnie te rozgrzane opony, co sprawia, że ma lepszą przyczepność. Tak samo postępuje się podczas biegu. Najpierw trzeba się dobrze rozgrzać, a ubranie ściągnąć dopiero tuż przed samym startem. Dzięki temu nie traci się ciepła przed rozpoczęciem walki. Częstym błędem zawodników jest bieg w ciepłym ubraniu. Otóż w czasie biegu zawodnik automatycznie się rozgrzewa, co powoduje, że robi mu się znacznie cieplej. A organizm zużywa o wiele więcej energii na schłodzenie organizmu niż na jego rozgrzanie.
Zostały trzy minuty do startu. Zdjął kurtkę i bluzę i podał je rodzicom. Zrobił parę podskoków i był gotowy do walki. Na bieg mieli przyjść Łukasz i Kacper. Ustalili, że będą stali na ulicy Świętojańskiej.
Po chwili padła komenda „Na baczność!” i został puszczony hymn Polski. Panowała podniosła atmosfera. Był naładowany pozytywną energią. Odliczanie do startu… 10,9,8...3,2,1…
Nagle rozległ się strzał z armaty.
Ruszył we wrzawie kibiców. Coś niesamowitego… Biegli środkiem Skweru Kościuszki, wśród masy kibiców. Czuł, że biegnie bardzo lekko, jego nogi po prostu frunęły. Dotarli do zakrętu i wbiegli na ulicę Waszyngtona. Biegnąc w tłumie, w ogóle nie czuł podmuchów wiatru. W końcu dobiegł pierwszy kilometr. Czas - 3:42. Za szybko, jednak euforia robi swoje. Następnie mieli do pokonania wiadukt i po minięciu Urzędu Morskiego wbiegli na ulicę Polską. Długi odcinek pustej przestrzeni bez kibiców. Kolejny kilometr - 3:50.
-Jest nieźle, oby utrzymać to do mety - pomyślał.
Ulica Polska strasznie się dłużyła. Kolejny kilometr - 3:55. Na końcu czekał ich podbieg, skrócił więc krok i zwiększył kadencję. Teraz czas na zbieg w kierunku dworca. Wydłużył krok i czuł, że przyspiesza. 3:50. Teraz czekał ich prosty odcinek w kierunku Placu Kaszubskiego. Poczuł nieprzyjemne ukłucie w brzuchu. Dostał kolki. Jednak ostatni odcinek pokonał za szybko. Złapał się za brzuch i próbował uciskać to miejsce.
-Kurczę, za szybko zacząłem - powtarzał w duchu.
Nagle minął piąty kilometr. Czas był niezły - 19:17, jednak perspektywa tego, że musi jeszcze pobiec drugie tyle z kolką nie napawała go optymizmem. Tym bardziej, że czekał go teraz podbieg pod Świętojańską. Jedna z najpiękniejszych ulic w Gdyni, która w normalne dni sprawia wrażenie prostej drogi. Jednak w czasie zawodów biegacze mogą stwierdzić, że jest to wymagający podbieg. Jednak zaletą tego miejsca jest fakt, że zawsze można tam spotkać tłumy kibiców. Powoduje to, że człowiek choć na chwilę zapomina o zmęczeniu, tylko po prostu leci. Kibice dopingowali, a on starając się nie myśleć o bólu, po prostu cisnął do przodu. W końcu dobiegł szósty kilometr. 4:00. Jest dobrze.
-Dalej, Synu! Lecisz! - nagle zauważył dopingujących go rodziców.
Leci dalej, kibice krzyczą. Czuje euforię, to niesamowite. Nagle przestaje czuć kolkę.
-Dawaj Karol! - krzyczą Kacper i Łukasz.
Wreszcie podbieg się kończy i dobiega siódmy kilometr w 4:05. Nie jest źle, tym bardziej, że teraz zbieg al. Piłsudskiego. Wydłuża krok, ale pamięta o tym, by nie szaleć.
Ósmy kilometr - 3:57.
Zbiega na bulwar, czuje morską bryzę. Do mety już niedaleko. Czuje już zmęczenie nóg, coraz ciężej mu się je unosi.
Ostatni kilometr. Automatycznie włącza się wyższy bieg. Pojawia się pełno kibiców. Tłum krzyczy. Czuje, że coraz ciężej łapie mu się oddech. Czuje, jak wariuje mu brzuch. Ostatni nawrót do Skweru Kościuszki i teraz ogień do mety. Ostatnia prosta. Ludzie krzyczą, wydobywa ostatnie siły i po prostu frunie do mety. Ostatnie 50 metrów, 40, 30, 20, 10… META.
Zatrzymuje zegarek - 38:57.
Udało się. Czuł się naprawdę wykończony, ale szczęśliwy. Otrzymał piękny medal.
-To bardzo fajne rozwiązanie, że każdy z uczestników dostaje medal - pomyślał. - Zarówno ten, który biegnie w 30 minut, jak również ten, któremu zajmuje to 1,5 godziny.
Musiał na chwilę usiąść, aby złapać oddech. Nagle podeszli do niego rodzice.
-Ale jesteśmy z Ciebie dumni! - powiedziała mama, obejmując go.
-Brawo Synu! - powiedział tata i poklepał go po ramieniu.
W końcu przyszli do niego Łukasz i Kacper.
-No stary, jesteś kozak, muszę przyznać! - powitał go ten pierwszy.
Następnie poszli na pizzę do Ankera. Przy stolikach siedzieli również inni biegacze. Łatwo było ich rozpoznać, bo pomimo zmęczonych min każdy miał banana na twarzy. Tego, jaką radość przynosi uprawianie sportu po prostu nie da się opisać. Trzeba doświadczyć tego na własnej skórze. W radosnej atmosferze dyskutowali o biegu, a także o przyszłym starcie.
-Twoje zdrowie! - powiedział Kacper, wznosząc piwo do góry.
Karol upił duży łyk napoju i stwierdził, że po bieganiu browar smakuje jeszcze wyborniej.
-Ale zasuwałeś! - powiedział Karol. - Coraz bardziej się boję, że przegram ten zakład!
-Haha! O to chodzi!
-A jak Ci się biegło? - zapytał Łukasz.
-Jak mam być szczery, to w końcówce myślałem sobie, że już nigdy więcej - powiedział Karol - ale po minięciu mety zacząłem się zastanawiać, kiedy kolejne zawody.
-Kurwa, nie wiem, ile by musieli mi zapłacić, abym pobiegł! - powiedział Kacper.
- Czyli co, za 9 miesięcy będziemy świętować Twój debiut na ½ IM! - wtrącił się Łukasz.
- Dokładnie! To będzie niesamowite wydarzenie.
Białystok
Sergiusz miał ostatnio problemy finansowe. Łapał się różnych prac. Najważniejsze było dla niego utrzymać swoją rodzinę. Jednak ostatnio nie wszystko szło po jego myśli. Dlatego telefon od dawnego przyjaciela był dla niego wybawieniem. Za dużo nie powiedział. Przekazał tylko, że ma dla niego do wypełnienia pewną misję, za którą dostanie dużo pieniędzy. Mimo że wchodzenie we współpracę z tą osobą zawsze było źródłem stresu, to kiedy usłyszał kwotę, jaką może dostać za to zadanie, od razu był chętny na spotkanie. Kiedy człowiek jest sam, dużo nie potrzebuje, lecz kiedy ma dzieci, to pragnie uchylić im kawałek nieba, a do tego są potrzebne pieniądze. Sam wychował się w słabych warunkach. Marzył o tym, aby jego dzieci nigdy nie zaznały biedy. Jednak było to ciężkie zadanie do zrealizowania.
Umówili się na spotkanie w mieszkaniu jego przyjaciela. Było zlokalizowane w dość mrocznej dzielnicy. Często o takich miejscach mówi się ”tam, gdzie noże latają”. Budynek, do którego miał wejść był dość obskurny, zbudowany w latach powojennych. Jednak nie w takich miejscach Sergiusz już bywał. Idąc przez podwórze do klatki, minął dwóch chłopaków, wyglądających na typowych młodocianych gangsterów.
- Co się gapisz, frajerze? Przypierdolić ci? - wycedził jeden z nich.
Kiedy Sergiusz powiedział im, do kogo przyszedł, od razu się spłoszyli. Wiedział, że jego znajomy cieszy się w tym miejscu dość szczególną sławą. Słyszał o różnych dokonaniach i na pewno słyszeli o nich także tamci młodzieńcy. Pewnie gdyby nie trudna sytuacja finansowa, wolałby także unikać kontaktów ze swoim znajomym.
Zapukał do mieszkania. Po chwili drzwi się otworzyły i czekał na niego jego dawny znajomy.
- Co u Ciebie słychać? - zapytał gospodarz.
- Bywało lepiej, ale cóż… takie życie - odpowiedział Sergiusz.
- Napijesz się czegoś?
Miejsce to wyglądało tak strasznie, że Sergiusz nie miał zamiaru niczego tam pić ani jeść. Przyszedł tu w konkretnym celu.
- Nie, dziękuję - odparł.
- Mam dla Ciebie wielką misję do spełnienia - powiedział tajemniczy człowiek.
Wtajemniczył go w swój plan, który obmyślał już od dawna. Sergiusz spokojnie słuchał, jednak z każdą chwilą czuł coraz większe przerażenie.
- Trzeba mu pokazać, gdzie jego miejsce - kontynuował tajemniczy człowiek. - Gdynia to najlepsze miasto do zrealizowania tej misji… zawody triathlonowe, mnóstwo głupich, egoistycznych gnojków. Na co dzień robią grube deale i w weekend startują sobie w zawodach.
Sergiusz słuchał tego, co mówił mu gospodarz i czuł się trochę przestraszony. Widział, ile ten człowiek ma w sobie złości.
- Trzeba pokazać tym dupkom, gdzie ich miejsce. A do zagłady przyczyni się jedna osoba. To będzie nasz główny cel - mówił gospodarz. - Najpierw pojedziesz do Warszawy, tam otrzymasz wszystko, co jest Ci potrzebne do wypełnienia misji.
Plan nie był trudny, rzekłby nawet, że należał do tych prostszych. Szczególnie, że w swoim życiu realizował znacznie trudniejsze przedsięwzięcia. Jednak sama idea i pomysł mu się nie podobały. Widział, że jego zleceniodawca jest przepełniony wielką chęcią zemsty. Cel, który sobie obrał był największym problemem. Chwilę milczeli, aż w końcu tajemniczy człowiek zapytał:
- Jesteś gotów?
Sergiusz patrzył w okno na podwórzu. Przechodziła właśnie młoda kobieta z małym dzieckiem w wózku. Na chwilę się zatrzymała, aby poprawić kocyk. Uśmiechała się. Było widać, jaka jest szczęśliwa. Tak samo on był szczęśliwy, kiedy jego żona po raz pierwszy wyznała mu, że jest w ciąży i będą mieli dziecko. Następnie, kiedy jego Amelia się urodziła, patrzyli na nią takim samym wzrokiem pełnym miłości jak właśnie ta kobieta na podwórzu. Chciał dla swoich dzieci wszystkiego, co najlepsze.
Tak - odparł Sergiusz, mając dużo wątpliwości.
5:40. Nagle rozległ się budzik. Trzy dni w tygodniu wstawał rano na basen. Początkowo bardzo ciężko było mu się przestawić na takie wczesne wstawanie, jednak zaczynał lubić taki tryb życia. Pływanie sprawiało mu coraz więcej radości. Przez chwilę poprzeciągał się w łóżku, po czym wstał. Wiedział, że im dłużej po obudzeniu leży się w łóżku, tym trudniej wstać.
Zaparzył sobie kawę, zjadł banana, ubrał się i był gotowy wyjść z domu. W celu zaoszczędzenia czasu miał już przy drzwiach naszykowaną torbę ze wszystkimi basenowymi rzeczami. Wyszedł z domu i podbiegł na autobus. Pływał na basenie Akademii Morskiej. Przebrał się, wziął prysznic i wskoczył do lodowatej wody.
- No to najtrudniejsze zrobione, teraz czas na trening - pomyślał.
Dziś jego głównym zadaniem było 10x100m po 1:45. Czuł się w wodzie coraz lepiej. Poprawił swoją technikę, dzięki czemu woda nie była już jego przeciwnikiem, a sprzymierzeńcem. Mimo że myślał, iż to ta dyscyplina będzie sprawiała mu najwięcej kłopotów, czuł się coraz pewniej. Oglądał dużo filmików z właściwą techniką, które polecił mu jego trener od pływania. Ostatnio na wspólne treningi umawiali się tylko raz na dwa tygodnie, jedynie w celu skorygowania techniki.
Dziś udało się przepłynąć 2500 m.
- Nieźle - pomyślał.
Oczywiście powszechne prawo mówiło, że nie ma treningu bez wstawienia fotki na Instagrama. Na początku się z tego śmiał, ale po jakimś czasie stwierdził, że ma to sens. Takie regularne wstawianie fotek z treningów powodowało, że jeszcze bardziej pilnował systematyczności. Czuł, że ktoś obserwuje wówczas jego postępy. Dodatkowo motywowały go słowa wsparcia, które otrzymywał w komentarzach. Dawało mu to moc do działania. Uśmiechnął się, zrobił sobie basenowe selfie i wstawił je do sieci. Następnie pojechał do pracy. W drodze myślał o zawodach. Starał sobie wizualizować swój start. Na samą myśl o tym dostawał gęsiej skórki.
Pewnego wieczoru, kiedy szykował się na trening, zaczepiła go jego mama. Od razu zauważył, że była jakaś nie swoja. Jakby czymś się martwiła…
- I jak tam idą Ci treningi? - zapytała z troską w głosie.
- Super, właśnie idę biegać! - odpowiedział. - A u Ciebie wszystko w porządku?
- Taaak - odparła, jednak Karol słyszał w jej głosie, że wyraźnie czymś się martwi. Spostrzegł także łzy w jej oczach.
- Przecież widzę, że coś Cię trapi, o co chodzi? - nie ustępował.
- Po prostu martwię się o Ciebie - w końcu przyznała jego mama.
Dla Karola było to jednocześnie duże zaskoczenie, a zarazem ulga, gdyż już zaczął się obawiać, że stało się coś poważnego.
- Ale jak to się o mnie martwisz? - odparł Karol. - Przecież widzisz, że super się czuję.
- No tak, ale poczytałam trochę więcej o tym triathlonie i uświadomiłam sobie, że to jest niebezpieczne - powiedziała w końcu jego mama. - Czytałam, że niektórzy w trakcie tych zawodów umierają…
Oczywiście było to prawdą. Karol też czytał historie osób, które podczas zawodów zmarły. Jednak najczęściej było to spowodowane wrodzonymi wadami. U takich osób śmierć może przydarzyć się w każdej chwili, zarówno na zawodach, jak i na spacerze czy nawet w domu. Dlatego tak ważne dla niego było, aby najpierw zrobić badania.
- Mamo, nie denerwuj się, zrobiłem badania i aktualnie podczas treningów czuję się bardzo dobrze - tłumaczył Karol.
- Wiem, ale i tak się o Ciebie martwię - powiedziała mama.
Wieczorem poszedł pobiegać na bulwar. Jako że poranny trening był dość mocny, teraz planował zrobić jedynie zwykłe wybieganie. Wieczorne biegi po pięknej gdyńskiej promenadzie były jedyne w swoim rodzaju. Biegł luźno i po chwili zauważył uśmiechającą się do niego piękną brunetkę, która biegła z naprzeciwka. Już od jakiegoś czasu ją tu widywał, ale zawsze jakoś brakowało mu pretekstu, by do niej zagadać. Kiedy ją minął, spostrzegł leżącą na ziemi czapkę, która wydała mu się znajoma. Po chwili przypomniał sobie, że ostatnio widział w niej tę dziewczynę.
- Ale idealnie się złożyło! - ucieszył się w duchu.
Teraz miał pretekst, by z nią porozmawiać. Chwilę się zastanawiał, jednak pomyślał sobie, że niby jak zamierza zrobić Ironmana, skoro boi się zagadać do dziewczyny. Schylił się i chwycił czapkę, po czym podbiegł w kierunku pięknej brunetki.
- Coś Ci wypadło - powiedział, dysząc, gdy ją dogonił.
- O, dzięki! - powiedziała zaskoczona dziewczyna. - Było mi ciepło, więc ją ściągnęłam i włożyłam do kieszeni… Chyba musiała mi wypaść. Nazywam się Julia - przedstawiła się.
- Karol. Bardzo mi miło - odpowiedział. - To może w nagrodę będę miał dziś dobre towarzystwo do biegania? - uśmiechnął się.
- Jeśli mnie dogonisz - powiedziała Julia i się roześmiała. - Widziałam, jak od dłuższego czasu ostro trenujesz. Szykujesz się do jakichś konkretnych zawodów?
Karol opowiedział jej o tym, jak niewinny zakład spowodował, że przepadł w objęcia triathlonu. Julia natomiast studiowała psychologię i uprawiała sport amatorsko. Jej wielkim marzeniem było zostać w przyszłości profesjonalnym psychologiem sportu. Wspólnie biegli i rozmowa bardzo im się kleiła. Kiedy Karol zobaczył, że jego rozmówczyni jest już trochę zmęczona, zaproponował, żeby weszli do Contrastu na gorącą herbatę. Zgodziła się bez wahania. Przegadali cały wieczór. Julia opowiadała o tym, jak w młodości zawodowo uprawiała gimnastykę. Jej mama była bardzo dobrą gimnastyczką. Występowała na całym świecie i bardzo marzyła o tym, aby córka kontynuowała rodzinną tradycję. Jednak rygor był tam bardzo duży i w pewnym momencie po prostu miała już dość. Przyznała, że jej zdaniem sport powinien zawsze sprawiać wiele radości. Karol doskonale się z tym zgadzał. Julia powiedziała, że teraz trenuje tylko i wyłącznie dla siebie. To był wspaniały wieczór. Kiedy odprowadził Julię do domu, dziewczyna powiedziała, że zatroszczy się, aby miał na Ironmanie psychikę niczym Psikuta z filmu „Chłopaki nie płaczą”…
Koniec części 2, już za tydzień dalszy ciąg.
Jeśli fragment ten podobał Ci się, będę wdzięczny za udostępnienie go dalej.
Jeśli jeszcze nie subskrybujesz mojego newslettera, a chcesz dostawać kolejne części mojej książki zachęcam do podania swojego maila