Tridroga - Część trzecia
Jeśli jeszcze nie czytaliście poprzednich części to znajdzie je:
Część Trzecia
Jeśli wolisz wersję w pdf Kliknij tutaj
Część trzecia
Zima nadeszła w tym roku dość późno. Dopiero w styczniu spadł śnieg. Treningi w czasie zimy nie należały do najłatwiejszych. Dzień był krótki - szybko robiło się ciemno, co sprawiało, że większą ochotę miało się na leżenie w łóżku i oglądanie Netflixa niż na trenowanie na dworze. Dodatkowo temperatura nie rozpieszczała. Oprócz tego, że było zimno bardzo często padał deszcz lub śnieg, co utrudniało trenowanie. Mimo tego starał się ze sobą walczyć i trenować. Cały czas miał cel, do którego zmierzał i to motywowało go do pracy. Oczywiście zdarzały się dni, kiedy mu się po prostu nie chciało i odpuszczał. Jednak, jak wyczytał, było to normalne i zdarzało się najlepszym. Obecnie szykował się do półmaratonu, który miał się odbyć w Gdyni. Zawody na tym dystansie wymagają przede wszystkim dobrej wytrzymałości tempowej. Półmaraton biegniemy bowiem na granicy zakwaszania się organizmu, inaczej mówiąc, na progu mleczanowym. Dlatego Karol skupił się na bieganiu treningów w tempie progowym. Dodatkowo, aby zbudować wytrzymałość, starał się robić dłuższe wybiegania. Tak długi trening był doskonałą odskocznią od codzienności. Mógł wówczas na chwilę o wszystkim zapomnieć i się odstresować.
Tydzień przed zawodami postanowił przebiec trasę półmaratonu. Bieg odbywał się w centrum Gdyni. Trasa była w miarę płaska, choć zawierała parę podbiegów i zbiegów. Po prezentacji trasy zawodnicy zgodnie stwierdzili, że jest to trasa idealna do bicia życiówki. Oczywiście treningowo trasę biegnie się o wiele wolniej, oszczędzając siły na przyszłotygodniowe zawody. Bardziej chodziło o to, aby zaznajomić się z trasą i czuć się na niej pewniej.
W końcu nadszedł dzień startu. Zawody przebiegły bardzo dobrze. Czuł się naprawdę fantastycznie. Przyszło wielu kibiców, którzy wspierali dopingiem zawodników. W tej wrzawie biegło się bardzo przyjemnie. Na biegu byli tak zwani pacemakerzy, czyli osoby, które zadeklarowały, że przebiegną trasę w danym czasie. Dzięki temu nie musisz cały czas sprawdzać, czy biegniesz w określonym tempie, tylko ufasz, że osoba, za którą biegniesz, „leci” ustalonym tempem. Ustawił się więc za pacemakerami i było to strzałem w dziesiątkę. Tempo, którym prowadzili było dla niego bardzo dobre. Biegli równo cały czas tą prędkością. Pierwsze 10 km minęło mu bardzo szybko. Kiedy zobaczył, że trzymają właściwe tempo, poczuł się jeszcze lepiej. W połowie trasy zjadł żel, który jeszcze bardziej dodał mu energii. Trudności zaczął odczuwać dopiero na ostatnich 5 km. Był już bardzo zmęczony i miał trudności z utrzymaniem właściwego tempa. Jednak przewalczył kryzys i dobiegł do mety z czasem 1:24:47. Był bardzo zadowolony z tego wyniku, ponieważ pokazało to, że jest w coraz lepszej formie, a także było widać, że wszystkie ciężkie treningi, które robił przyniosły zakładane efekty.
Nadeszła majówka. Wybrał się na trening organizowany przez „DRE ROWERY”. Stwierdził, że będzie to dla niego dobry test. Prognoza zakładała, że temperatura będzie wynosić około 15 stopni. Miało padać, ale Karol stwierdził, że weźmie tylko bluzę. Podjechał pod salon Hondy, sprzed którego mieli ruszyć w trasę. Ciekawym rozwiązaniem było to, że za całą grupą miał jechać samochód. Dawało to wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Pod salonem było już wielu kolaży. Znacząco rzucała się w oczy różnorodność grupy. Niektórzy wyglądali bardzo profesjonalnie. Bardzo szczupli w profesjonalnych grupach z logami swoich sponsorów. Ich rowery również sprawiały wrażenie bardzo pro. Jednak oprócz takich osób byli również typowi amatorzy, którzy wyglądali podobnie do Karola.
- Powinienem dojechać jakoś w środku - pomyślał Karol.
Nagle podszedł do niego jeden z kolaży.
- Cześć, jestem Bartek - powiedział chłopak. - Pierwszy raz jesteś na ustawce?
- Cześć, Karol. Tak, pierwszy raz - odpowiedział. - Trochę się stresuję, czy dam radę.
- Spokojnie, będzie dobrze! Pamiętaj, aby trzymać koło i grupę.
- Postaram się!
- Masz jedzenie i picie?
- Mam dwa Marsy i dwa bidony.
Bartek się uśmiechnął i powiedział, że powinno wystarczyć, a w razie czego żeby zgłosił się do niego w czasie jazdy.
- Jedzenie to paliwo, pamiętaj, aby w trakcie jazdy jeść i pić, żeby nie jechać do odcięcia - powiedział Bartek.
- To będzie coffee ride, pamiętajcie, tempo ma być spokojne - powiedział główny organizator będący szefem sklepu rowerowego. Opowiedział o zasadach panujących w czasie jazdy. Nakazał, aby trzymali się razem i dbali o swoje bezpieczeństwo. Wspomniał także, aby uważać na kierowców, ale także zadbać o to, by nie utrudniać im życia. Planowany postój był zaplanowany na czterdziestym kilometrze.
Ruszyli. Zaczęli od podjazdu pod Witomino. Nie było łatwo, ale czuł, że tempo jest pod kontrolą.
Wyjechali z centrum miasta i wjechali na Chwarzno. Wszyscy trzymali się jeszcze razem. Jadąc w grupie, było mu o wiele łatwiej niż kiedy jeździł sam. W takim peletonie podmuchy wiatru brali na siebie zawodnicy z przodu. Jeśli chodzi o pogodę, to na szczęście był już rozgrzany i czuł się dobrze, jednak spoglądając na zachmurzające się niebo, można było spodziewać się deszczu. Patrzył na inne osoby i co ciekawe, niektórzy mieli na sobie krótkie spodenki i koszulkę z krótkim rękawem. Karol pomyślał, że jak oni dadzą tak radę w deszczu, to on też.
- I jak się czujesz? - nagle podjechał do niego Bartek.
- Na razie jest dobrze - odparł Karol.
- Teraz uważaj, bo tutaj na zjeździe jest wąsko, słaba nawierzchnia i dużo dziur.
Był to zjazd w kierunku Koleczkowa. Rzeczywiście Bartek miał rację. Asfalt na zjeździe był fatalny. Należało przez cały czas być uważnym, gdyż nawet mały błąd mógł się źle skończyć. Karol jechał za Bartkiem i podziwiał, jak kolega świetnie wchodził w zakręty. W końcu wjechali do Koleczkowa i ruszyli w kierunku Kielna. Było tu lekko pod górę i grupa się trochę rozciągnęła.
Mieli już przejechane 20 km i Karol odczuwał lekkie zmęczenie. Nagle pojawiły się pierwsze krople deszczu. Dodatkowo czuć było, że się ochłodziło. Niektórzy kolarze sięgnęli po kurtki i zaczęli je ubierać, cały czas jadąc na rowerze. Karol był pod wrażeniem opanowania takiej sztuki. W końcu organizatorzy zarządzili, aby zrobić przerwę przed sklepem. Niektórzy ubrali się cieplej, a inni uzupełnili zapasy jedzenia.
- Moi drodzy, musimy trochę skrócić trasę - powiedział kierownik sklepu. - Pamiętajcie, trzymamy się razem.
Ruszyli spod sklepu, jednak teraz można było poczuć, że niektórzy przyśpieszyli. Karol zaczął gonić grupę. Po chwili zauważył, że mocno się rozciągnęli i zaczęły się tworzyć mniejsze grupki. Padało coraz mocniej, więc tempo podskoczyło. Pojawiła się także mgła, przez co widoczność była coraz słabsza. Nagle pojawiło się rozwidlenie. Karol skręcił w lewą stronę, tam, gdzie osoby przed nim… Przejechali około kilometra, kiedy nagle dojechał do nich Łukasz. Powiedział, że pomylił drogę i trzeba zawrócić. Było ich około 20 osób. Zawrócili i ruszyli w kierunku Nowego Dworu Wejherowskiego. Zaczęli gonić pojedyncze osoby. Jako że trasa biegła z górki, tempo było coraz większe i coraz mniej osób zostało w tej ekipie. Jednak nie czekali na pozostałych. Robiło się coraz zimniej i każdemu zależało na tym, aby jechać coraz mocniej do domu. W końcu Karol zauważył, że został w grupie sam z dwoma kolarzami, którzy wyglądali bardzo pro. Dojechali do znaku informującego o skręcie w Nowy Dwór Wejherowski. A więc to teraz zadebiutuje pod ten słynny podjazd. Skoczyła mu adrenalina i ruszył zdecydowanie, jednak podjazd szybko go zweryfikował. Starał się utrzymać pozycję, jednak dwóch kolarzy od niego odjechało. Próbował gonić, ale widział, że są mocniejsi. No cóż, czekał go teraz powrót do domu solo, około 30 km.
Padało coraz mocniej. Jechał swoim rytmem. Na szczęście nie jechało wiele samochodów, więc czuł się względnie bezpieczny. Podjazd był naprawdę przepiękny. Jechało się pomiędzy drzewami. Deszcz i mgła sprawiały, że miejsce było magiczne. Nogi go paliły i odczuwał zmęczenie. Nagle zatrzymał się, aby sprawdzić w telefonie drogę. Jednak okazało się, że komórka całkowicie mu zamokła. Zimne dłonie sprawiały, że miał problem z wyszukaniem mapy.
- A co to za odpoczynek kolego? - nagle zobaczył Bartka, który do niego dojechał.
- Czekałem na wyborne towarzystwo - odpowiedział Karol i od razu poczuł ulgę, kiedy zorientował się, że będzie miał towarzystwo w powrocie do domu.
- Złapałem gumę i musiałem potem gonić - powiedział Bartek.
Ruszyli w drogę powrotną do domu. Jadąc razem, było o wiele łatwiej dojechać. W czasie jazdy dyskutowali na temat kolarstwa. Bartek już od czterech lat jeździł na szosie. Startował w amatorskich wyścigach, gdzie raz udało mu się nawet stanąć na podium w kategorii wiekowej. W kolarstwo wkręcił się totalnie. Wszystkie swoje oszczędności wydawał na nowe części rowerowe.
W końcu dojechali do Koleczkowa, w którym już dzisiaj byli. Karol odetchnął i poczuł, że są już coraz bliżej domu, a trasę już trochę znał, gdyż jechali ją w drugą stronę. Rozpoczęli podjazd pod Łężycę. Karol czuł, jak powoli łapią go skurcze. Na liczniku miał już ponad 60 km. Mimo że jeździł już takie dystanse, to tempo, w którym je pokonali spowodowało, że zmęczenie było dość duże. Dodatkowo, deszcz nie odpuszczał i robiło się coraz chłodniej. Na zjazdach Karol po prostu dygotał z zimna. Jednak wizja tego, że jest coraz bliżej domu dodawała mu sił. W końcu dojechali do centrum. Karol podziękował Bartkowi i wymienili się kontaktem. Ta jazda uświadomiła Karolowi, że największy progres i ciężkie treningi o wiele łatwiej realizuje się przy wsparciu innych osób. W grupie jest o wiele łatwiej wykonywać mocniejsze treningi.
W końcu, kiedy dojechał domu, wziął długą kąpiel. Pomimo zmęczenia, które niewątpliwie odczuwał miał wielką satysfakcję z treningu, gdyż po raz pierwszy udał się na taką dłuższą jazdę na rowerze, a dodatkowo długo utrzymał bardzo mocne tempo.
Bieg Europejski, który odbył się w połowie maja był dla niego porażką. Już przed startem nie czuł się pewnie. Dzień przed miał dużo rzeczy do załatwienia, więc zamiast odpoczywać, dużo tego dnia chodził.
Rano kiedy wstał, stwierdził, że zje owsiankę z bananem. To był wielki błąd, gdyż ma ona dużo błonnika, który u wielu osób powoduje problemy żołądkowe. Ustawił się na linii startu i był pełen energii, licząc na poprawę swojej życiówki. Ruszył mocno. Na czwartym kilometrze spojrzał na zegarek i średnie tempo z jego biegu wynosiło 3:40. Był to bardzo dobry czas. Gdyby utrzymał tę prędkość, mógłby złamać 37 minut. Jednak wtedy losy biegu się dla niego odwróciły. Zaczął go mocno boleć brzuch. Tempo gwałtownie spadło, gdyż nie był w stanie biec mocniej. Liczył, że zaraz ból minie, jednak niestety narastał. Usztywnił się, a biegacze, których tempo trzymał wyprzedzili go. Wbiegł na Świętojańską. Był tam głośny doping, jednak ból z podbiegiem okazał się dla niego niezbyt dobrym połączeniem. Zobaczył dopingujących go najbliższych, starał się ukryć grymas i się uśmiechnąć, ale było ciężko. Widział, że zauważyli, że coś jest nie tak, więc zaczęli go dopingować z większą mocą. Jednak w chwilach, gdy czujesz się fatalnie, nawet głośny doping nie jest w stanie zdziałać cudów. Podbieg mu się dłużył, jakby trwał w nieskończoność. Czuł w sobie niemoc i bezsilność. Patrzył na zegarek i widział, że biegnie coraz wolniej. Walczył ze sobą, aby nie zejść z trasy. Było mu trochę wstyd, że biegnie tak słabo. W końcu dobiegł do Urzędu Miasta i wiedział, że teraz czeka go zbieg. Jednak jego żołądek dalej był spięty. Starał się rozluźnić i poczuł się nieco lepiej, ale kiedy popatrzył na zegarek, zobaczył, że biegnie ledwo 4:40. Do mety nie było lepiej. Cały czas był wyprzedzany przez innych zawodników, co frustrowało go jeszcze bardziej. W końcu dotarł do mety, ale wynik był rozczarowujący. Cały czas było mu niedobrze. Po ciężkich treningach liczył na świetny rezultat, dlatego czuł wielkie rozczarowanie. Po biegu poszli z Julią na pizzę, jednak jego ulubione danie dziś nie smakowało mu tak, jak zwykle. Dziewczyna tłumaczyła, że takie zawody są świetną nauką i lepiej jest popełnić błędy podczas takiego biegu niż w decydującym starcie.
- Masz nauczkę, jak ważne w sporcie jest odpowiednie odżywianie - powiedziała Julia.
Było w tym sporo racji. Jednak z każdym dniem angażował się w ten sport coraz mocniej, dlatego bardziej przeżywał każdą porażkę.
Robiło się coraz cieplej i stwierdził, że zamiast pływania na basenie powinien zacząć pływać open water, czyli na otwartej przestrzeni. W trójmieście dużą zaletę stanowi dostęp do morza. Jest dużo kąpielisk, więc triathloniści mają wiele miejsc do treningów. W triathlonie obowiązuje nakaz pływania w piance. Oczywiście jeśli temperatura spada poniżej 18 stopni. Pianka ułatwia pływanie, gdyż niweluje różne błędy techniczne. Między innymi pomaga unieść nogi, lecz również chroni przed wyziębieniem. Stwierdził, że najpierw przetestuje różne pianki na specjalnych testach. Po krótkim wywiadzie ze specjalistą wypróbował różnych, aby sprawdzić, w której czuje się najlepiej. W końcu zdecydował się na specjalny model.
Kiedy kupił piankę, zaczął często chodzić pływać openwater. Nie lubił chloru, który drażnił mu trochę zatoki. W morzu tego problemu nie było. Kiedy zaczął pływać w piance, czuł się o wiele lepiej, gdyż pomagała mu ukryć brak odpowiedniej techniki. Przede wszystkim nie opadały mu nogi. Trzymał odpowiednią sylwetkę w wodzie, więc musiał głównie dobrze machać rękoma. Cały czas oprócz lekcji z trenerem starał się oglądać dużo filmików pływackich, gdzie starał się podpatrywać najlepszych zawodników. Następnie próbował wdrażać do swojego pływania podpatrzoną technikę.
Kolejne tygodnie upłynęły na dalszym przygotowywaniu się do zawodów. Wystartował między innymi w nocnym Biegu Świętojańskim na 10 km. Były to wyjątkowe zawody, których start zaczynał się o północy. To był niesamowity bieg, który zapamięta do końca życia. Bieganie w nocy po oświetlonej Gdyni było ekscytujące. Tym razem wyciągnął naukę z poprzednich startów i nie popełni już błędu. Cały dzień jadł niezbyt obciążające żołądek posiłki. Od początku do końca biegł równo i skutecznie. Za radą znajomych w ostatnich dniach biegał wieczorami, aby przyzwyczaić się do pory nocnych zawodów. Na pewno to zaprocentowało, gdyż podczas startu w ogóle nie czuł się śpiący. Po prostu frunął po gdyńskich ulicach i mimo późnej pory wielu kibiców stało na trasie i dopingowało zawodników. Ostatecznie dobiegł do mety z czasem 37:16. Potem przez całą noc nie mógł zasnąć. Był naładowany pozytywną energią, a także tym, że aby nie być śpiącym na biegu, o 20:00 wypił kawę. Jednak nie przejmował się tym. Radość z osiągniętego wyniku była ogromna.
Spotykał się też dużo z Julią, która dawała mu wiele wskazówek odnośnie do tego, jak popracować nad psychiką. Otóż, możesz być świetnie wytrenowany, ale bez mocnej głowy w tym sporcie przegrasz. Szczególnie jeśli wysiłek trwa tak długo. Julia zaproponowała mu, aby wykonywał tak zwany trening wyobrażeniowy. Była to technika, która najczęściej stosowana jest do poprawy i praktykowania nowych umiejętności oraz do przygotowywania się do zawodów. Włączał sobie ulubioną playlistę do biegania i wizualizował sobie swój start w zawodach. Po kolei myślał o każdej czynności, którą miał wykonać w czasie swojego startu. Dodatkowo miał wybrać parę utworów, których słuchał podczas treningów, szczególnie kiedy świetnie się czuł. Chodziło o to, aby dana melodia kojarzyła się z bardzo dobrym samopoczuciem. Dzięki temu przed zawodami wystarczy zanucić sobie daną piosenkę i w ten sposób nasz organizm przypomni sobie dobre momenty.
Tydzień przed zawodami nie myślał o niczym innym tylko o swoim starcie. Czuł podekscytowanie, jednak był też trochę zestresowany, zastanawiając się, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. Oglądał dużo filmików z różnych zawodów, czytał wywiady, z których starał się wyciągać jak najwięcej, aby być doskonale przygotowany do zawodów. Jako swój debiut w triathlonie postanowił wybrać start w Bydgoszczy. Słyszał wiele dobrego na temat tej imprezy. Większość osób uważa, że są to idealne zawody na debiut. Organizowane przez młode osoby, które przywiązywały bardzo dużą wagę do przygotowania tego eventu. Byli otwarci na uwagi, dążąc do tego, aby zawodnicy czuli się w czasie zawodów wspaniale. Impreza miała też różnych ambasadorów, którzy w swoich Social Mediach zachęcali do startu, a także przedstawiali swoje niezwykłe i inspirujące historie. Było to bardzo motywujące i zachęcające do startu.
Czytał też dużo o odżywianiu przed zawodami. Zawodnicy często stosują carboloading. Polega on na tym, że w poniedziałek przed zawodami przestają prawie w ogóle jeść węglowodany, ograniczając się do spożywania produktów zawierających białko. Chodzi o to, aby wyczerpać w organizmie glikogen. Cały proces trwa do środy wieczorem. Wtedy sportowcy przygotowujący się do zawodów zaczynają jeść jak najwięcej węglowodanów. Dzięki takiej akcji organizm o wiele lepiej zaczyna magazynować energię potrzebną do zawodów. Jednak wiele osób sugeruje tę metodę bardziej doświadczonym zawodnikom. Dlatego Karol stwierdził, że po prostu na trzy dni przed zawodami będzie się starał zjeść więcej węglowodanów wieczorem, aby naładować się energią.
Dostał SMS-a od Julii: Pamiętaj, że to Twój pierwszy start. Po prostu dobrze się baw i na pewno pójdzie Ci świetnie!
Ten SMS dał mu jeszcze więcej siły i podniósł go na duchu. Podobno za sukcesem każdego mężczyzny stoi kobieta za jego plecami. Musiał zdecydowanie zgodzić się z tymi słowami. Jeden SMS od Julii, a czuł się, jakby dostał zastrzyk dodatkowej mocy.
Postanowił na zawody przyjechać dzień wcześniej, a więc już w piątek. Z Gdyni dojechał pociągiem w 3 godziny. W Bydgoszczy był po raz pierwszy. Słyszał, że miasto w ostatnich latach bardzo się rozwinęło. Pojechał do hotelu, aby się zameldować i już w recepcji widział inne osoby z rowerami, które czekały na to, aby się zabookować. W ostatnim czasie, kiedy widział innych triathlonistów, od razu robiło się milej na sercu. Przeszedł się na piękny rynek w Bydgoszczy, który tętnił życiem. Wybrał się na pyszne pierogi do „Starego Młyna”, gdyż wiele osób polecało mu to miejsce. Siedząc w restauracji, zastanawiał się nad jutrzejszym startem. Myślał o tym, czy na pewno ma ze sobą potrzebne rzeczy i czy wszystko pójdzie po jego myśli.
Było widać, że miasto żyje zawodami. Następnie wybrał się do biura zawodów, które mieściło się w trzech halach sportowych, zlokalizowanych obok siebie. Dopiero tam poczuł, co to znaczy triathlonowa atmosfera. Na placu przed halami stało mnóstwo zawodników, a także ich znajomi oraz najbliżsi. Wszyscy uśmiechnięci dyskutowali na różne triathlonowe tematy.
- Patrz, jaki bike sobie strzeliłem - powiedział jeden z zawodników do drugiego.
- O kurde, ale maszyna! - przyznał z uznaniem w oczach ten drugi i zapytał, ile to cacko kosztowało.
- Wersja dla żony to 8 tysięcy, a rzeczywiście 10… -
- Haha! A słyszałeś, jaki jest największy koszmar triathlonisty po jego śmierci? - zarzucił żartem - Kiedy żona sprzeda jego rowery w takiej cenie, jaką jej przedstawił.
Strefa Expo była bardzo rozbudowana. Wystawiały się tam różne firmy triathlonowe. Zarówno stricte triathlonowe, które oferowały najróżniejszy asortyment docelowo do tej dyscypliny, jak również marki rowerowe, które opierały swoją działalność głównie na tym. Były także firmy, które w ogóle nie miały związku z triathlonem, a pojawiały się, gdyż były po prostu sponsorem imprezy.
Przed główną halą stały przeróżne lokalne foodtracki. Wyglądało to niezwykle i można było odnieść wrażenie, że jest się na koncercie znanego zespołu.
Poszedł do hotelu po rower i inne potrzebne rzeczy, aby wstawić je do strefy zmian. Zabrał wszystko i ruszył w kierunku hal sportowych. Na większych triathlonach rower wstawia się do strefy zmian dzień wcześniej, aby uniknąć zamieszania przed startem. Oczywiście rano można jeszcze tam wejść, aby sprawdzić, czy ze sprzętem wszystko jest okej i dołożyć inne potrzebne przedmioty. Jednak rower i kask muszą się znaleźć w strefie zmian dzień wcześniej. W przeciwnym wypadku grozi to karą minutową, a czasem nawet niedopuszczeniem do zawodów.
Przeszedł się wieczorem po trasie, po której jutro miał biec. Etap biegowy biegł wzdłuż Brdy. Już jutro będzie tędy biec, aby spełnić pierwsze ze swoich marzeń.
Po spacerze poszedł do knajpy zjeść makaron, aby naładować się energią. Restauracja była pełna ludzi i nie było dla niego miejsca. Nagle osoby z jednego stolika zawołały:
- Przysiądź się do nas, triathloniści muszą trzymać się razem! -
Karol był zdziwiony, ale skorzystał z zaproszenia.
- Skąd wiecie, że jestem triathlonistą? - zapytał.
- W oczach ma się to wypisane - powiedział jeden z towarzyszy. - Widziałem Cię dziś, jak odbierałeś pakiet na zawody. Nazywam się Tomek, a to Maciek i Michał.
Karol poznał resztę towarzyszy. Byli od niego starsi, mieli 40 lat, a także okazało się, że trenują już jakiś czas. Mają w swojej karierze ukończone zawody na dystansie pełnego Ironmana. Karol opowiedział im, jak rozpoczęła się jego przygoda z triathlonem.
- Pamiętaj, jutro baw się swoim startem - mówili jego nowi koledzy. - Bydgoszcz to znakomite miejsce na debiut.
- Pamiętaj, aby dużo pić i jeść, żeby nie złapała Cię ściana, zwłaszcza że jutro ma być bardzo ciepło - dodał Michał.
Karol jedząc makaron, starał się słuchać swoich nowych kolegów i zapamiętać ich cenne uwagi. Dostrzegał, jak świetną społecznością są triathloniści, jaka cudowna energia od nich bije. Jego towarzysze byli spełnieni zawodowo. Odnosili sukcesy w swojej pracy i szukali nowych wyzwań, aż trafili na triathlon. Zaczęli przygotować się do pierwszych zawodów i zakochali się w tej pięknej dyscyplinie. Wieczór spędzili, opowiadając sobie różne historie, które zdarzały się im w ich sportowej karierze.
Michał bardzo mocno walczył o to, aby dostać się na MŚ na Hawajach. Startował już w wielu zawodach pod logiem Ironmana, ale ciągle ocierał się o zdobycie slota. Raz był zaledwie jedno miejsce od spełnienia marzenia. Sprawdzając wyniki, okazało się, że zabrakło mu dwóch minut. Jednak powiedział, że się nie podda, dopóki go nie wywalczy.
To spotkanie naładowało Karola dodatkową energią i sprawiło, że miał jeszcze większą radość z tych zawodów.
W nocy długo nie mógł się ułożyć i zasnąć, ale nie przejmował się tym, gdyż wcześniej wyczytał, że najważniejsze jest, aby wyspać się przez cały tydzień poprzedzający zawody. Noc przed startem zawodnicy raczej zawsze mają problemy z zaśnięciem, ponieważ emocje buzują, nie dając spać. W końcu udało mu się wpaść w objęcia Morfeusza. Obudził się minutę przed budzikiem. A więc to dziś miał być ten dzień… Wstał gotowy do walki. Zabrał wszystkie rzeczy i ruszył na start. Poszedł jeszcze sprawdzić sprzęt w strefie zmian. Wszystko było na swoim miejscu. Włożył bidony do koszyków. Zdziwił się, widząc, że wielu zawodników przyszło z pompkami i pompowało koła. Trochę dziwne, że nie zrobili tego wcześniej, zostawiając to na ostatnią chwilę. Okazało się, że aby mieć najlepsze ciśnienie opon, pompuje się je dopiero w dzień zawodów. Zrobił sobie zdjęcie w strefie zmian, wrzucił info na Facebooka, aby znajomi trzymali kciuki i ruszył w kierunku startu.
Najpierw trochę pobiegał i porozciągał się, a dopiero potem założył piankę. Nie była to łatwa czynność, jednak radził sobie z tym już coraz lepiej.
Następnie wskoczył do wody, aby trochę się rozpływać. Czuł się naprawdę świetnie. Płynęło mu się bardzo przyjemnie. Energia go rozpierała i był podekscytowany.
Rzeka Brda w Bydgoszczy zdobyła szereg nagród za najczystszą wodę. Było to widać i czuł, że etap pływacki będzie samą przyjemnością. Lubił pływać w Bałtyku, jednak jeśli chodzi o czystość wody, to pozostawiała ona wiele do życzenia.
Start był zorganizowany w formule rolling start, czyli zawodnicy startowali pojedynczo co 8 sekund, aby całkowicie zneutralizować tzw. pralkę. Czekał w kolejce na swój czas. Emocje sięgały zenitu. W końcu nadeszła jego kolej. Sędzia dał mu znak do startu. Włączył zegarek i wskoczył do wody. Ruszył mocno przepełniony adrenaliną. Płynął bardzo szybko w euforii. Do pierwszej bojki dopłynął błyskawicznie. Mijał wielu zawodników, choć jego także mijali inni. Płynęło mu się fantastycznie. Woda była naprawdę czysta i mimo że parę razy przypadkowo się jej napił, czuł się dobrze. Nie było fal, dzięki czemu mógł spokojnie skupić się na poprawnej technice… Karol starał się robić długie wyleżenie i czuł, że po prostu ślizga się po wodzie. Starał się łapać nogi mocnych pływaków i płynąć za nimi. Cały czas pamiętał o tym, co mówił mu trener pływacki. W końcówce przypomniał sobie, aby mocniej pomachać nogami, by zapobiec uczuciu kręcenia się w głowie.
Kiedy wyszedł z wody, lekko nim zakołysało, jednak było to spowodowane zaburzeniami błędnika. Kliknął w zegarku lapa i zobaczył czas pływania, który bardzo go ucieszył. Szybko zaczął ściągać piankę i dobiegł do swojego roweru. Po zdjęciu jej założył kask, buty i ruszył na etap rowerowy. Przeczytał, że wielu triathlonistów w celu zaoszczędzenia czasu ma buty kolarskie wpięte w swój rower. Dzięki temu wskakują na niego i zakładają je dopiero po rozpędzeniu go. Jednak taki manewr lepiej wcześniej potrenować, dlatego Karol stwierdził, że wybierze bardziej bezpieczny wariant. W swojej decyzji utwierdził się, kiedy zawodnik przed nim wskakując na rower z wpiętymi butami, przewrócił się, próbując je założyć.
Trasa kolarska w Bydgoszczy jest płaska, więc wiedział, że może osiągnąć dobry czas. Był zadowolony z wyniku, który osiągnął w czasie pływania. Spowodowało to, że jeszcze mocniej zaczął ten etap… Oprócz tego, że trasa była płaska, jej większość otaczały drzewa, które osłaniały przed wiatrem. Jechało się bardzo przyjemnie. Karol starał się trzymać mocne tempo. Spojrzał na średnią - 35,5 km/h. Tempo było bardzo dobre. Ułożył się na lemondce i mocno naciskał na pedały. Wyprzedzał kolejnych zawodników, którzy byli szybsi od niego na etapie pływackim.
Niestety radość nie trwała zbyt długo. Na jednym z zakrętów nagle poczuł, że coś dziwnego dzieje się z kołem. Zarzuciło go na zakręcie.
Bił się z myślami, czy się nie zatrzymać i zobaczyć, czy z rowerem wszystko w porządku. Widział, że jego prędkość spada.
Zatrzymał się i zobaczył, że z koła zeszła część powietrza. Tego właśnie się obawiał. Jednak stwierdził, że nie ma co się poddawać i zaczął zmieniać dętkę. Aby to zrobić, najpierw za pomocą specjalnych łyżek trzeba ściągnąć oponę. Potem należy wyciągnąć pękniętą dętkę i włożyć nową. Następnie nakłada się oponę. Z tą ostatnią czynnością Karol miał duże problemy. Trzęsły mu się ręce. Serce biło tak samo mocno, jak w czasie jazdy. W końcu udało mu się założyć oponę na dętkę. Następnie zaczął napompowywać koło. Założył je i wrócił na trasę. Zostało mu 15 km do mety. Ruszył od razu mocno, chcąc jak najszybciej nadrobić stracony czas. Szarpał tempo i wyprzedzał osoby, które minęły go, kiedy zmieniał dętkę. W końcu dojechał do strefy zmian. Zszedł z roweru i podbiegł do hali, w której znajdywała się strefa zmian. Odstawił swojego rumaka, po czym założyć buty oraz numerek i wyruszył na trasę biegową.
Trasa była zlokalizowana wzdłuż rzeki. Rozpoczął zdecydowanie, chcą odrobić straty spowodowane defektem na rowerze. Mijanie kolejnych zawodników sprawiało, że jego samopoczucie było coraz lepsze. Po dwóch kilometrach nogi przestały być betonowe i czuł coraz większy luz. Docenił, jak ważne są punkty odżywcze, na których stali wolontariusze i podawali różne rzeczy takie jak woda, izotoniki, mokre gąbki, banany. Napił się i od razu poczuł się lepiej, więc przyspieszył. Wzdłuż trasy stało bardzo dużo osób, które dopingowały zawodników. Niektórzy nawet mieli tabliczki z napisami informującymi o tym, kogo dopingują. Trasa zawierała zarówno trochę podbiegów, jak i zbiegów, ale czuł się bardzo dobrze i bez problemu pokonywał kolejne metry trasy. Dobiegł do końca pierwszej pętli biegowej. Pomyślał, że jeszcze tylko jedna i koniec. Kątem oka dostrzegł metę. Widział radość ludzi, którzy wbiegali. Czuł ekscytację, wiedział, że niedługo on też tam będzie.
Druga pętla mu się dłużyła, czuł duże zmęczenie, jednak wiele radości dawało wyprzedzanie kolejnych zawodników. Przy każdym punkcie odżywczym sporo pił i polewał się wodą. Dodatkowo jadł żele energetyczne. W końcówce pętli musiał trochę zwolnić, gdyż czuł, że powoli zaczynają go łapać skurcze w nogach. Jednak nie poddawał się, gdyż wiedział, że ukończenie swojego pierwszego triathlonu jest na wyciągnięcie ręki. Spełnienie jego małego marzenia.
Ostatni kilometr. Zmęczenie opanowało jego ciało, ale tak jak zawsze. Pod koniec włączyła mu się dodatkowa energia i jeszcze przyśpieszył. Dobiegając do mety, widział mnóstwo osób, które przyszły dopingować swoich najbliższych. Sprawiało to, że łatwiej było wykrzesać z siebie jeszcze energię na ostatnie metry. W końcu pojawił się czerwony dywan. Fantastyczny spiker dopingował każdego, kto zbliżał się mety. Dodawało to energii, a także sprawiało, że każdy czuł się jak zawodowy sportowiec.
W końcu pojawił się na czerwonym dywanie, a jego oczom ukazała się szarfa z napisem „META”. Niby drobiazg, a myślę, że dla większości zawodników była to wielka rzecz.
Przyśpieszył jeszcze mocniej, zaczął krzyczeć z radości. Chwycił szarfę w dłonie i mocno wyciągnął ją w górę. Czuł się jak zwycięzca. Emocje były niesamowite, był bardzo szczęśliwy. Wolontariusz wręczył mu piękny medal. Następnie przeszedł się do strefy regeneracyjnej. Tam było wszystko. Cola, izotoniki, owoce, ciasta, a nawet lody. Arbuz po takim wysiłku smakuje wspaniale. Dodatkowo w strefie były baseny z zimną wodą. Była to idealna forma regeneracji. W strefie można było także skorzystać z masaży, które wykonywali fizjoterapeuci. Po zawodach poszedł na dużą pizzę i piwo. Był zadowolony zarówno ze swojego wyniku, jak i z próby charakteru. Po defekcie nie poddał się, tylko walczył do końca. Stwierdził, że na pewno wróci w przyszłym roku do Bydgoszczy, aby powalczyć o lepszy wynik.
Koniec części 3, już za tydzień dalszy ciąg.
Jeśli fragment ten podobał Ci się, będę wdzięczny za udostępnienie go dalej.
Jeśli jeszcze nie subskrybujesz mojego newslettera, a chcesz dostawać kolejne części mojej książki zachęcam do podania swojego maila