Tridroga - Część czwarta
Jeśli jeszcze nie czytaliście poprzednich części to znajdzie je:
Część Czwarta
Jeśli wolisz wersję w pdf Kliknij tutaj
Następnego dnia w pracy każdy mu gratulował i pytał o jego wrażenia ze startu. Karol opowiadał wszystko ze szczegółami i cały czas był tym wydarzeniem bardzo podekscytowany. Niektórzy dopiero teraz dowiedzieli się, że zaczął trenować.
- Nie podoba mi się ten twój triathlon - powiedział Skobicki. - Nie skupiasz się przez to w pełni na pracy.
- Przecież spełniam zakładane targety - zaprotestował Karol.
- Mój drogi, jesteś za mało ambitny, spełnianie targetów to minimum, ty masz sięgać dużo wyżej.
Skobicki przeszedł się dalej między stanowiskami swoim pewnym i zarozumiałym krokiem, aby poochrzaniać kolejne osoby.
- Co za kretyn… - stwierdził Kamil.
- Rekrutując na takie stanowiska, chyba sprawdzają, czy jesteś idiotą i dopiero potem robią cię managerem - powiedział Karol.
- Jak treningi?
- Coraz lepiej, czuję się świetnie, motywacja nie spada, nawet słuchając takich pajaców.
- Trzymam za Ciebie mocno kciuki!
Nadszedł ten dzień, w którym miał pojawić się w biurze główny prezes firmy - Piotr Stępień. Skobicki od tygodnia był strasznie zdenerwowany, na wszystkich wybuchał, czepiał się drobiazgów. Chciał, aby na przyjazd prezesa wszystko było dopięte na ostatni guzik, żeby zaprezentować ich oddział z jak najlepszej strony. Zlecił wielu osobom przygotowanie różnych analiz i raportów, które chciał przedstawić szefowi.
Niektóre osoby zastanawiały się nad tym, jak zaprezentować się przed głównym szefem, aby zrobić dobre wrażenie i móc w przyszłości liczyć na awans.
Karol do takich osób nie należał. Starał się wykonywać swoją pracę najlepiej, jak mógł, jednak nie wiązał swojej przyszłości z tą firmą. Dlatego nie musiał się nikomu przypodobać.
W dniu przyjazdu od rana można było wyczuć w biurze wielkie napięcie. Wszyscy się nerwowo przemieszczali, porządkowali swoje rzeczy, aby na przyjazd prezesa wszystko wyglądało perfekcyjnie.
Prezes idzie - nagle zawiadomiła sekretarka Asia.
Spowodowało to eksplozję emocji. W końcu wszedł do pomieszczenia Piotr Stępień. Miał około 40 lat. Był dość wysokim blondynem o ciemnej karnacji i szerokich barkach.
Miał na sobie świetnie skrojoną ciemnogranatową marynarkę, która podkreślała jego atletyczną budowę. Jednym słowem można go było określić jako człowieka sukcesu. Od wejścia do biura szeroko się uśmiechał.
- Moi drodzy, miło Was wszystkich zobaczyć! - zaczął swoją przemowę. - Każdy z Was ma wielki wkład w budowanie naszej firmy. Chciałbym podziękować za Waszą ciężką pracę. Wasz trud jest nieoceniony.
Było widać, jak to, co mówił Piotr wpływało na pracowników. Wszyscy byli w niego wpatrzeni. Z miejsca stał się ich idolem. Takie przemowy były ważne, ponieważ pracownicy wiedzieli wówczas, że nie pracują dla jakiegoś tam gbura Skobickiego, lecz dla fajnego gościa.
- Czasy są coraz cięższe, bo jak wiemy, coraz więcej osób przenosi się do Internetu, przez co oglądanie telewizji cieszy się coraz mniejszą popularnością, ale bądźcie spokojni. Monitorujemy rynek i będziemy wprowadzać nowe usługi dopasowane do potrzeb klienta. Mamy dla Was też w planach specjalne szkolenia, które pozwolą Wam się rozwinąć. Nieustanny rozwój jest niezwykle ważny i sprawia, że można realizować kolejne ambitne cele.
Omawiał, jakie plany ma firma na rozwój, jakie nowe usługi chcą wprowadzić. Nagle zadał pytanie, które spowodowało, że Karol zrobił się blady jak ściana.
- Dzień dobry, moi drodzy, który z Was to Karol Miłosiński? - zapytał Piotr, rozglądając się po sali.
Karol w pierwszym momencie zrobił sobie rachunek sumienia, zastanawiając się, co złego mógł zrobić w ostatnim czasie.
- To ja - nieśmiało odezwał się Karol.
- Gratuluję Twojego wyniku w ostatnim triathlonie - powiedział prezes.
Karol był w szoku. Skąd on mógł o tym wiedzieć
- Dziękuję… Ale skąd Pan wie, że startowałem? - zapytał zdziwiony Karol.
- Bo ja również uczestniczyłem w tych zawodach - wyznał prezes. - Chociaż oczywiście nie miałem takiego dobrego wyniku ja Ty - przyznał.
- Bardzo mi miło - ucieszył się Karol.
- Porozmawiamy na osobności? - zaproponował prezes. - Może w gabinecie pana Skobickiego.
Mina Skobikciego była bezcenna. Był bardzo zmieszany.
Udali się do jego gabinetu, w którym Karol raczej nie bywał.
Karol opowiedział o swojej drodze, o tym, jak zaczął myśleć o triathlonie i jak rozpoczął swoje przygotowania. Wyznał, że tak naprawdę zaczęło się to od zwykłego spotkania przy piwie, a wciągnął go ten sport bez reszty. Wspomniał także o przeszkodach, jakie towarzyszyły mu po drodze. Prezes spokojnie wysłuchał historii Karola. Nie dało się ukryć, że bardzo go poruszyła.
- Chciałbym wspierać Cię w Twojej drodze. Znam potencjał grupy, która startuje w triathlonie. Dlatego reklama na tych zawodach będzie dla nas doskonałym marketingiem - powiedział prezes. - Co Ty na to?
- Nie wiem, co powiedzieć. Jestem zachwycony i bardzo się cieszę - odpowiedział Karol.
- Oczywiście my tu w naszym oddziale też wspieramy Karola - odezwał się nagle Skobicki.
Karol był w takim szoku, że nawet się nie zaśmiał. Odpowiedział tylko niepewnie:
- Oczywiście.
- No to świetnie, Panowie - powiedział prezes. - Będziemy opłacać każde Twoje wpisowe, dostaniesz od nas strój, a za każdy dobry wynik dodatkową premię.
- Dziękuję bardzo! - odparł Karol.
- Oczywiście jak będziesz potrzebował wolne przed albo po zawodach, to nie ma z tym żadnego problemu - powiedział prezes, patrząc na Skobickiego, który wspinając się na wyżyny swojego aktorstwa, zagwarantował, że oczywiście zapewnia Karolowi pełne wsparcie.
Karol był podekscytowany. Mógł teraz jeszcze bardziej skupić się na swojej pasji, która wymagała porządnych nakładów finansowych. Jednak z drugiej strony zaczął odczuwać presję. To już nie było zwykłe startowanie w zawodach. Od teraz miał reprezentować swoją firmę.
Karol zyskał motywację do treningów. Z jeszcze większą werwą zabrał się za przygotowania. Starał się dużo trenować, ale przede wszystkim czerpał wiele radości z dążenia do swojego celu. Często w czasie treningów wyobrażał sobie, jakby już startował w zawodach. Miał tak szczególnie, gdy biegał po trasie ½ Ironmana. Kiedy biegł po gdyńskiej promenadzie, oczyma wyobraźni słyszał doping kibiców, jak stali i radośnie krzyczeli, wspierając go. W takich momentach od razu dostawał gęsiej skórki i zaczynał biec jeszcze szybciej. Zgodnie z obietnicą dostał specjalny strój startowy z logo firmy. W takim samym startował prezes.
Lato w tym roku rozpieszczało. Było dużo słonecznych dni, rzadko padało. W takich warunkach trenowało mu się jeszcze lepiej. Dzień był dłuższy, świeciło słońce, które wlewało optymizm do jego serca i dawało motywację do treningów.
W weekend wstawał o 6.00 i robił długi rower, a po nim szedł pobiegać. Zarówno w sobotę, jak i w niedzielę ruch na ulicy był mniejszy, dzięki czemu wykonanie treningu stawało się o wiele bezpieczniejsze. Karol wiele słyszał o wypadkach. Niestety bardzo często rowerzysta z samochodem nie miał szans. Dlatego przede wszystkim zależało mu na bezpieczeństwie.
Bartek pokazał mu świetne miejsce do trenowania kolarstwa - Pętlę Reja. Mieściła się ona w Sopocie. Przejeżdżając obok Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu Gdańskiego, należało skręcić w ulicę Reja. Następnie całkowicie w lesie po betonowej drodze jechało się 3 km. Był to solidny podjazd mający 3% nachylenia. Następnie dojeżdżało się do rozwidlenia do pętli, która zawierała 2 km umiarkowanego podjazdu, 2 km płaskiego i 1 km mocnego zjazdu. Była to dość wymagająca trasa pozwalająca na wykonywanie solidnych treningów. Ruch samochodowy był tam prawie znikomy, co czyniło to miejsce bardzo bezpiecznym. Największy atut tej trasy stanowiło usytuowanie jej w lesie. Świeże powietrze, a także klimat tego miejsca powodowały, że można było się tam poczuć wyjątkowo. Karol lubił spędzać tam czas, gdyż czuł się bardzo komfortowo. Na korzyść działała również szansa spotkania tu wielu innych kolarzy. W razie potrzeby na pewno któryś by się zatrzymał i pomógł. Do Pętli Reja Karol dojeżdżał w 25 minut. Tam mógł już spokojnie wykonywać mocny trening.
Pewnego dnia do Karola napisał Bartek i wysłał mu informację o wyścigu rowerowym w Gniewinie. Taka impreza to świetne przygotowanie do zawodów, a poza tym możesz się wówczas poczuć jak profesjonalny kolarz. Gniewino to piękne miejsce na północy Polski. Miasteczko to w ostatnim czasie bardzo się rozwinęło za sprawą tego, że to właśnie tutaj w czasie Euro 2012 piłkarze Hiszpanii mieli swoją bazę treningową. Trasa kolarska w Gniewinie prezentuje się ciekawie. Jest to pętla o długości 23 km. Od startu mamy długą trasę prawie cały czas z górki. Oprócz ostatnich 2 km, na których jest podjazd o średnim nachyleniu 5%, a momentami nawet 13%.
Jako że Gniewino nie jest daleko, stwierdzili, że pojadą SKM do Wejherowa, a następnie rowerami przejadą się do miejsca zawodów. Do wyboru były dwa dystanse: połówka - dwie pętle i cztery pętle, czyli 46 km albo 92 km. Karol stwierdził, że ten pierwszy będzie dla niego bardziej adekwatny. Droga do Gniewina była bardzo malownicza. Jechali spokojnie, aby nie zmęczyć się przed zawodami. Ruch na drodze był niewielki, dzięki czemu czuli się bezpiecznie. Co prawda, od czasu do czasu jakiś wariat przejeżdżał obok nich w taki sposób, jakby brał udział w konkursie pod tytułem: „Dotknij kolarza lusterkiem!”. Na szczęście nie było wielu takich kierowców. Po dotarciu na miejsce zawodów odebrali pakiet startowy. Można było w nim znaleźć numerki startowe, żele oraz ulotki reklamowe.
- Pamiętaj, aby trzymać się peletonu - przypomniał Bartek.
Karol przyczepił numerki startowe do koszulki i roweru. Sprawdził bidony, włożył do kieszonki żele. Wraz z Bartkiem stanęli na starcie. Pierwsze 2 km miały być startem honorowym, podczas którego wszyscy kolarze jadą za prowadzącym motocyklem i nie mogą go wyprzedzić. Po dwóch kilometrach sędzia daje znak do startu ostrego i wtedy zawodnicy mogą przyspieszyć. Dzięki temu nieważne, gdzie ustawisz się na początku, w czasie startu honorowego możesz przesunąć się na lepsze miejsce.
Została minuta do startu. Karol czuł dreszczyk emocji. Wiedział, że od razu czeka go mocna jazda. 5, 4, 3, 2, 1… Ruszyli.
Karol wpiął się w pedały i przekroczyli linię startu. Cały czas należało być skoncentrowanym. Inni kolarze przepychali się do przodu. Tempo już od początku było dość intensywne. Nagle wszyscy usłyszeli gwizdek i rozpoczął się start ostry. Wszyscy przyspieszyli. Było dosyć niespokojnie. Nagle kolarz przed Karolem gwałtownie zahamował. Nie mógł na to zareagować. Starał się zatrzymać, ale nie było szans. Mówiąc kolarskim slangiem, liznął koło zawodnika przed nim. Następnie przewrócił się na bok. A kolarze za nim wpadli na niego. Jako że akurat był to odcinek lekko pod górę, prędkość nie była zbyt duża. Karol upadł, jednak na szczęście nie aż tak boleśnie.
- Spadać trzeba też dobrze - powiedział Karol.
Wstał i sprawdził rower. Wszystko było z nim w porządku. Spojrzał na siebie i oprócz lekko przetartych spodenek wszystko było okej. Bolał go tylko trochę łokieć. Popatrzył na rywali, którzy upadli razem z nim. Wszyscy wyglądali dobrze.
- Panowie, musimy gonić - powiedział jeden z nich.
Karol wsiadł na rower i ruszył w pościg. Zaczął gonić pojedynczych kolarzy. Chciał zacząć spokojnie, jednak musiał zmienić plan. Trzeba było włączyć wyższy bieg. Jechał mocno. Pierwsza część pętli biegła z górki, prędkość była naprawdę duża. Czuł, że mocno mu bije serce. Przypomniały mu się zawody w Bydgoszczy, podczas których po defekcie również musiał gonić.
- Może kiedyś obejdzie się bez problemów - pomyślał.
Udało mu się dojechać do większej grupki. Złapał się ich koła i mógł chwilę odpocząć. Przejeżdżali teraz obok pięknego jeziora Żarnowieckiego. Jednak zawody rowerowe nie były porą na podziwianie widoków, gdyż cały czas należało być czujnym. Zbliżali się to legendarnego podjazdu. Na treningach dobrze się na nich czuł, dlatego wiedział, że będzie w porządku. Ruszył podjazd. Wielu kolarzy zaczęło zwalniać. Karol czuł się świetnie, zrzucił na niższy bieg, stanął w pedałach i zaczął się wspinać. Mijał kolejnych zawodników, co sprawiało, że jeszcze bardziej przyspieszał. Podjazd robił się coraz cięższy. Karol jechał na rowerze na stojąco i było to dla niego dość komfortowe. Druga połowa podjazdu była lżejsza i przejechał ją jeszcze żwawiej. Na samej górze, kiedy dojechał, zobaczył metę.
- No to jedną pętlę mam za sobą, czas na drugą - pomyślał.
Po chwili uformowała się grupa, w której Karol złapał się koła i tempo było odpowiednie. Momentami wydawało mu się nawet trochę za szybkie i musiał gonić grupę. Zwłaszcza na zjazdach inni zawodnicy mieli bardzo mocne tempo. Nogi go bardzo piekły, ale nie poddawał się i walczył. Na drugim podjeździe ruszył mocno i to on w grupie nadawał tempo. W końcówce czuł, że zaraz złapią go skurcze. Na szczęście dojechał do mety. Tam czekał na niego Bartek, który, jak się okazało, wyprzedził go tylko o 30 sekund. Kiedy Karol wyjaśnił mu, jakie przygody miał w trakcie, tym bardziej zrobiło to na nim duże wrażenie.
- To właśnie jest kolarstwo, cały czas trzeba być czujnym - powiedział Bartek. - Ale podobało Ci się?
- No jasne, było super! Ten podjazd jest fantastyczny - z radością odparł Karol.
- Haha. Dla większości to było największe utrapienie tego wyścigu.
- Muszę przyznać, że naprawdę świetnie czuję się na podjazdach. To dobrze wróży przed pagórkowatą trasą na triathlonie w Gdyni.
- No dobra, to zasłużyliśmy na dużą pizzę, po drodze znajdziemy fajną pizzerię.
Wracali do domu w dobrej atmosferze, robiąc sobie przerwę na uzupełnienie zapasów energetycznych. Karol mimo upadku był zadowolony z wyścigu. Jego jazda na podjeździe była naprawdę mocna. Takie zawody rowerowe to świetny rajd. Jadąc na zamkniętej trasie, gdzie nie ma samochodów, można jechać bardzo mocno. Nie mógł się już doczekać startu w triathlonie. Czuł się niczym dziecko, które czeka na przyjście Świąt i Mikołaja. Zaliczył już debiut na zawodach w Bydgoszczy, ale był to tylko dystans ¼ Ironmana. Start w Gdyni miał być o wiele bardziej poważny. Rok później planował start na pełnym dystansie, aby spróbować powalczyć o Hawaje.
Tydzień przed zawodami pojechał zrobić zakładkę. W planach było przejechanie 90 km, a potem bieg na 10 km. Wybrał się z większą grupą na objazd trasy, którą mieli przejechać za tydzień w czasie zawodów. Czuł się doskonale. Jechał w pierwszej najszybszej grupie z najmocniejszymi zawodnikami. Bez problemu utrzymywał tempo doświadczonych osób, które miały za sobą już wiele startów. Przydatne było też dla niego to, że podpowiadali mu, gdzie na trasie warto przyspieszyć, a gdzie lepiej zachować siły. Starał się wyciągnąć jak najwięcej przydatnych informacji. Prawie w każdym artykule trenerzy radzili, aby zapoznać się wcześniej z trasą. Od razu planował też odżywianie na trasie. Zastanawiał się, kiedy zjeść żela, a kiedy się napić.
Po jeździe odstawił rower, w domu przebrał buty i ruszył się przebiec. Biegło mu się bardzo przyjemnie. Nogi same się kręciły. Był pełen pozytywnych emocji przed zbliżającymi się zawodami. Wiedział, że będą genialne.
Warszawa, biuro ministra
Jachlewski siedział w swoim biurze przy Placu Trzech Krzyży i próbował skupić się na pisaniu raportu z ostatnich projektów, które realizowali w swoim ministerstwie. Niestety dziś nic mu nie szło. Myślami był już w Gdyni. W ten weekend miał zadebiutować na dystansie Ironman 70.3. Czuł ekscytację, zwłaszcza że do tej pory był trochę zestresowany tymi zawodami, lecz w weekend zrobił super trening, który utwierdził go w przekonaniu, że jest w dobrej formie. Przejechał 90 km, a potem bez problemu przebiegł 10 km i to w dobrym tempie. Jego przygotowania może nie należały do najlepszych. Praca ministra, wiążąca się z częstymi wyjazdami, pracą nierzadko do późnych godzin, nie sprzyja regularnym treningom. Dodatkowo bardzo ważna była dla niego rodzina i nie chciał kosztem sportu poświęcać mniej czasu swoim dzieciom oraz żonie. Do aktywności fizycznej zawsze go ciągnęło. Pamiętał, jak w liceum dużo trenował i spędzał aktywnie czas. Kochał sport i rywalizację. Jak powtarzał, w zdrowym ciele zdrowy duch. Tym bardziej bardzo spodobał mu się pomysł startu w Gdyni podsunięty przez jego kolegę. Stwierdził, że będzie to dla niego fajna zabawa. Także doradcy PR stwierdzili, że start w tych zawodach będzie dla niego świetną reklamą, a także dobrze wpłynie na postrzeganie całego ich ugrupowania. Cieszył się także, że jego żona i dzieci z radością przyjęły informację o jego starcie. Były z niego bardzo dumne. To też powodowało, że miał jeszcze większą motywację, aby wykręcić dobry wynik.
Nagle drzwi do jego gabinetu się otworzyły i wszedł jego zdyszany i zdenerwowany zastępca.
- Mateusz, usłyszałem dziś niepokojącą informację - powiedział. - Chodzi o zawody w Gdyni.
- Nie mów, że są sinice i nie będzie pływania… - z uśmiechem odparł minister.
- Ktoś podobno planuje atak terrorystyczny.
- Skąd masz taką informację? - zapytał Mateusz.
- Nasze służby zawsze sprawdzają różne przecieki i podobno dotarli do konwersacji, w której planowane są takie działania - odpowiedział wiceminister. - Startujesz w tych zawodach, jest to dobry pomysł, aby tam zaatakować. Terroryści lubią wybierać takie sytuacje, w których można zagrozić politykom.
- Daj spokój, ja nie mam żadnych wrogów - powiedział minister.
Przez chwilę się zastanowił i rzeczywiście mimo że działa w polityce, wrogów prawie nie miał. Od zawsze lubił się z każdym dogadywać. Dążył do tego, aby wszystkim było dobrze i każdy czuł się komfortowo. Często był wysyłany na rozmowy z opozycją, gdyż miał z nimi dobre stosunki. Traktował ich nie jak wrogów, ale kolegów z pracy i wiedział, że współpracując z nimi, można było osiągnąć lepsze rezultaty niż walcząc między sobą.
- Myślę, że to jakiś fake news, ale oczywiście zachowajmy czujność i monitorujmy Gdynię - powiedział Mateusz. - Skontaktuj się też, proszę, z organizatorami i przekaż im tę informację. Działajcie razem, aby na wszelki wypadek zlikwidować ewentualne zagrożenie.
Jego zastępca wyszedł, a Mateusz zaczął się zastanawiać, komu mogłoby zależeć, aby popsuć takie piękne święto sportu.
------
Wieczorem poszedł popływać. Zatoka w Gdyni po południu wyglądała pięknie. Tafla wody była spokojna, cały czas było ciepło. Ludzie już o tej porze nie pływali, tylko siedzieli na plaży, rozmawiając. Czuć było atmosferę jak z amerykańskich filmów.
- Po co wyjeżdżać do Kalifornii, skoro tutaj jest tak samo… - pomyślał Karol.
Ostatnio natrafił w Internecie na cytat mówiący o tym, że w trójmieście do 16.00 pracujesz, a potem jesteś na wakacjach. Nie było opcji, aby nie zgodzić się z tą opinią. Ubrał piankę, okularki i czepek, po czym wskoczył do wody. Wiedział, że decydujący dzień się zbliża, a jego dyspozycja była świetna.
1,5 km przepłynął w 29 minut. Był bardzo dumny ze swojego progresu, który poczynił w pływaniu. Przypomniał sobie swoje pierwsze treningi, podczas których miał problemy, aby przepłynąć zaledwie 1 km. “Small steps to big goal”.
-----
Gdynia, hotel
Zostały 4 dni do zawodów w Gdyni. Stresował się na potęgę. Wiedział, co ma zrobić. Wszystkie kroki były zaplanowane, jednak i tak bał się, że coś pójdzie nie tak. W całej tej układance. Bał się przede wszystkim o siebie. Czy podoła zadaniu. Myślał o swojej rodzinie. O tym, że pieniądze z tej misji pozwolą im stanąć na nogi.
Zapalił papierosa i mocno się zaciągnął. Był to najlepszy sposób, aby oderwać się od rzeczywistości. Pamiętał swoje przesrane dzieciństwo. Jak był pomiatany przez rodziców alkoholików, a potem przez dzieciaki w szkole. Teraz może dokonać czegoś, co spowoduje, że to on spojrzy na innych z góry. Wypalił papierosa do końca i spojrzał jeszcze raz na plan, który zamierzał zrealizować. Wydawał się perfekcyjnie przygotowany.
----
W środę przed zawodami miał zrealizować swoją ostatnią zakładkę przed startem. Wstał przed 6.00, aby wykonać trening przed pracą. Wybrał się z kolegą na rower. Mieli przejechać niezbyt długi dystans, a następnie pobiegać. Adrenalina przed zawodami działała i nie miał problemów z wcześniejszym wstawaniem. Kiedy rano słyszał budzik, momentalnie otwierał oczy i był gotowy do treningu. Wyszedł z domu i spotkał się z Bartkiem. Pojechali na krótki odcinek rowerowy, gdzie wykonali parę interwałów z prędkością startową. Karol czuł, że jest w świetnej dyspozycji.
- Widzę, że zaraz nie będę miał szans dogonić Cię na rowerze - powiedział Bartek.
- Haha, do tego jeszcze daleko, ale bardzo się cieszę, bo widzę, że jestem w gazie - odpowiedział Karol.
- To co, zawracamy i jedziemy do mariny? Tam zostawimy rowery i pójdziemy pobiegać - zaproponował Bartek.
- Jasne - zgodził się Karol.
Wracali do miasta, a Karol był już myślami przy niedzielnym starcie. Wyobrażał sobie, jak mknie na rowerze, wyprzedzając kolejnych rywali, potem jak biegnie i przecina linię mety. Nagle wydarzyło się coś, czego się nie spodziewał.