Tridroga - Część piąta
Jeśli jeszcze nie czytaliście poprzednich części to znajdzie je:
Część piąta
Jeśli wolisz wersję w pdf Kliknij tutaj
Restauracja hotelowa
Długo nie mógł zasnąć. Kiedy w końcu udało mu się, męczyły go różne koszmary. Spał bardzo niespokojnie. Parę razy w nocy budził się. To właśnie dziś miał wykonać pierwszą część planu. Myślał o swojej o rodzinie, na której najbardziej mu zależało. Wiedział, że potrzebuje dla nich pieniądze. Jednak to, czego miał dokonać, trochę go przerażało. Natomiast czuł, że nie ma wyjścia. Wziął do ręki swój telefon i wyszukał zdjęcie swojej rodziny. Łza zakręciła mu się w oku, ale wiedział, że robi to dla nich. Wiedział, że musi być silny. O godzinie 7:00 zszedł do restauracji hotelowej, gdzie miał do wykonania zadanie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to już dziś będzie mógł wszystko zrobić i obserwować efekty swoich działań. Tego dnia była bardzo ładna pogoda, więc wiele osób, szybko się zwlekło z łóżka, aby zjeść śniadanie i jak najszybciej pójść na plażę. W tłumie ludzi Sergiuszowi było łatwiej się ukryć. W restauracji widział dużo rodzin z dziećmi, które przyjechały na wakacje. Widział wielu szczęśliwych ludzi, którzy cieszyli się wolnym czasem. Jeszcze nie podejrzewali, że te wakacje skończą się dla nich tragiczne.
Minęła ósma, a Minister cały czas się nie pojawił w restauracji hotelowej, aby zjeść śniadanie. Zaczął się trochę denerwować. Zawsze zaczynał odczuwać niepokój, kiedy jego plan nie szedł po jego myśli. Codziennym rytuałem Mateusza Jachrewskiego po porannym bieganiu było śniadanie w restauracji hotelowej. Widział, jak wychodził w sportowym stroju i do tej pory nie wrócił. Raczej jego trening przed zawodami nie mógł być taki długi. Może coś przeczuwał? Tylko skąd mógł cokolwiek wiedzieć? Przecież o jego misji wiedział tylko jego pracodawca. Zdawał sobie sprawę, że jest to profesjonalista, który zawsze wszystkiego dobrze pilnuje. Pomyślał, że musi zachować spokój, wiedział, że to jest najważniejsze. Śniadanie się już kończyło i zdawał sobie sprawę, że zaraz goście będę wypraszani. Może Minister postanowił dziś zjeść swój pierwszy posiłek na mieście. Komplikowało to trochę jego plan. Coraz bardziej się stresował. Liczył, że szybko wypełni swoją misję. Niestety w zawiązku z zaistniałą sytuacją, dotarło do niego, że trzeba skorzystać z planu B.
Gdyńska Marina
Leżał na ziemi, z twarzą na betonie. W jednej chwili jego marzenia o starcie w Gdyni pękły niczym bańka mydlana. Moment nieuwagi, kiedy wjeżdżali na teren mariny. Tam oślepiło go słońce i nie zauważył szlabanu. Karol dostrzegł go w ostatniej chwili, kiedy nie mógł już zareagować i po prostu z całą prędkością na niego wpadł. To spowodowało, że wyleciał z roweru i z impetem upadł. W pierwszej chwili zobaczył, że ma całą rozbitą brodę. Był w wielkim szoku. Nie stracił przytomności. Otworzył oczy i widział, że leży na betonie. Językiem zaczął sprawdzać czy ma wszystkie zęby. Na szczęście stan uzębienia chyba się zgadzał. Postanowił powoli się podnosić. Kości chyba też ma wszystkie. Nagle podbiegł do niego kolega.
- O matko! Masz całą zakrwawioną brodę - powiedział Bartek - natychmiast musimy jechać na pogotowie.
- Nie! Nic mi nie jest - powiedział Karol - przemyję to i zakleję plastrem.
- Ty chyba nie wiesz jak wyglądasz...
W głowie kłębiło mu się mnóstwo myśli, w jednej chwili zaprzepaścił wszystko. Spojrzał na siebie w przedniej kamerze telefonu. Rzeczywiście nie wyglądało to dobrze. Jego broda była cała we krwi w połączeniu z drobnymi kamyczkami.
Nagle jeden z biegaczy podbiegł do nich i zatrzymał się z pytaniem czy wszystko w porządku. Karol na niego spojrzał i dostrzegł, że jest to minister Jachrlewski.
- Wszystko w porządku - powiedział Karol - Tylko trochę się rozbiłem -
- Nie wygląda to dobrze. Musisz pojechać na pogotowie. Mam tu niedaleko samochód zawiozę Cię - powiedział minister.
Posłuchał Bartka i ministra i pojechali na pogotowie. Wejście do jednostki szpitalnej z osobą z wysokiego szczebla politycznego spowodowało, że wszystko sprawnie poszło.
Karolem zajął się jeden z lekarzy, który miał akurat dyżur. Okazało się, że oprócz rany na brodzie i paru zadrapań, wszystko było w porządku.
- Ja mam w niedzielę start w triathlonie - mówił Karol - czy będę mógł wystartować?
- Ma pan zranioną brodę. Słona woda nie będzie dobra na ranę. Ale decyzja należy do pana - powiedział lekarz.
Rana została oczyszczona. Lekarz stwierdził, że jest zbyt płytka, aby ją szyć. Umył ją, a także przemył różnymi środkami odkażającymi. Wszystko to mocno szczypało Karola. Jednak był to i tak mniejszy ból w porównaniu z tym, że mógłby nie wystartować w triathlonie.
- W sumie miał pan dużo szczęścia - powiedział doktor - ten wypadek mógł się skończyć o wiele gorzej. Mógł pan mieć poważny uraz głowy, albo stracić wszystkie zęby.
- To zawsze jakieś pocieszenie, ale bardzo mi zależało na starcie w Gdyni - podniósł wzrok Karol i spojrzał na lekarza - Szykowałem się cały rok właśnie do tych zawodów.
- Wszystko będzie zależało od Pana samopoczucia. Jednak jak adrenalina zejdzie, może pan odczuwać ból innych części ciała - powiedział doktor - Musi Pan dziś dużo odpoczywać i zobaczyć, jak będzie się potem Pan czuł.
Minister odwiózł go domu, a po drodze zajechali jeszcze do apteki, aby kupić wszystkie leki, które przepisał mu lekarz. Aptekarz jak go zobaczył, to trochę się przestraszył. “Nie jest dobrze” pomyślał Karol. Wracał do domu w fatalnym nastroju. Czuł bezsilność. Był świetnej formie, a zdawał sobie sprawę, że będzie mógł wystartować.
- Nie martw się, prześpisz się i zobaczysz, jak będziesz się czuł, może będzie lepiej i wówczas wystartujesz w niedzielę. - pocieszał o minister - Wszystko będzie dobrze, najważniejsze, to się nie załamywać
Wszedł do domu i stwierdził, że najlepiej będzie, jeśli położy się spać. Zasnął i miał różne koszmary. Śniło mu się, że jedzie na rowerze. Pedałował w jakąś bliżej nieokreśloną przestrzeń. Czuł, że jedzie i jedzie, a trasa nie ma końca. Aż w końcu nagle zaczął spadać w dół.
Podskoczył w łóżku i z przerażeniem się obudził. Zorientował się, że z organizmu zeszła adrenalina. Zaczęła boleć go noga. Wstał, aby się napić, jednak, kiedy postawił pierwszy krok poczuł, że coś jest nie tak. Lewa noga strasznie go bolała. Przypomniał sobie, że przy wypadku, prawego buta wypiął, jednak lewy został przypięty do roweru. To spowodowało, że nogę tę mocniej pociągnęło i za pewno coś sobie naciągnął. Miał fatalny nastrój, nic mu się nie chciało. O tyle, o ile wieczorem miał jeszcze nadzieję, to chyba teraz zrozumiał, że nie ma co się łudzić. Start w połówce, na który tyle czekał, jednak nie będzie dla niego.
Zadzwonił do Julii. Opowiedział pokrótce, co się stało.
- A rower cały - zapytała się z uśmiechem Julia.
Mimo fatalnej sytuacji, po raz pierwszy od wypadku uśmiechnął się.
- Lepiej niż ja - odpowiedział Karol.
- No to się nie martw - powiedziała Julia - Obejrzyj sobie jakiś film, odpocznij i jutro zobaczysz, jak będziesz się czuł. Teraz i tak nic nie zrobisz. A tej drogi, którą przebyłeś nikt Ci nie zabierze. Upadki się zdarzają.
Musiał przyznać jej rację. Biczowanie się nie miało teraz sensu. No cóż, spróbuje w przyszłym roku. Tak jednak miało być. Stwierdził, że zadzwoni do Julii i umówi się z nią do kina. Było to najlepsze lekarstwo na to, aby zdystansować się do tej sytuacji i odpocząć.
Gdynia Infobox - konferencja triathlonowa
Pierwszy plan zakładał, aby wlać swojej ofierze do porannej herbaty wirusa, który otrzymał od swojego mocodawcy. Był on specjalnie przygotowany w jednym z nielegalnych laboratoriów. Dzięki temu minister by się zaraził, a następnie przeniósłby wirura na resztę osób, które miały startować w zawodach. Plan drugi był trochę trudniejszy, zakładał podanie ministrowi skażonej wody na konferencji prasowej, która miała się odbyć po południu. Oficjalnie ogłoszono, że miał się tam pojawić. Plusem ministra Jachlewskiego, było to, że nie korzystał z ochrony. Wiedział, że łatwiej do niego się dostanie. Konferencja się zaczęła, przyszli wszyscy uczestnicy. Prezydent miasta zaczął swoje wystąpienie mówiąc o tym, jak bardzo cieszy się, że marka Ironman dotarła do Polski.
- Jest to wielki zaszczyt dla naszego miasta, które od zawsze było związane ze sportem, wierzymy, że rozpoczęcie tej współpracy będzie otwarcie nowej historii.
Następnie do głosu doszedł Minister:
- Ja również, jako czynny zawodnik, cieszę się, że marka Ironman zawitała do Polski, to wielki krok dla nas - mówił - liczymy, że wielu doskonałych zawodników z całego świata przyjedzie startować do naszego kraju.
Potem dziennikarze mogli zadać pytania. Były one dość sztampowe, ale zapewne wielu z nich dopiero parę dni temu dowiedziało się, co to triathlon.
Konferencja się skończyła. Minister jak zwykle się dużo uśmiechał. Właśnie szykował się do wyjścia. To był ten moment. Wiedział, że zrobi to teraz.
Nagle ktoś dotknął jego ramienia
- Zostaje Pan aresztowany pod zarzutem próby otrucia ministra. -
W sobotę rano Karol wstał i pomyślał, że szykowałby się normalnie teraz do zawodów. Pewnie czyściłyby rower i przygotowywałby go do startu. Lekko zakręciła mu się łezka w oku. Był bardzo rozczarowany. Oczywiście czuł się już trochę lepiej, jednak cały czas myślał o zawodach. Rana na brodzie już go tak nie szczypała. Spojrzał się w lustro, jego twarz dalej źle wyglądała, wyglądał jak bokser po walce. O ironio, pomyślał, nawet nie dane mi było stanąć, aby walczyć, a czuje się znokautowany. Cały czas odczuwał ból nogi. Pewnie, gdyby miał tylko ranę na twarzy to i tak stanąłby do walki. Jednak potrzebował sprawnych nóg. Bał się, że ewentualny start wyrządziłby mu więcej szkód, które sprawiłyby, że musiałby się pożegnać ze sportem do końca życia.
Czuł cały czas ból z tego powodu, jednak pamiętał o słowach Julii i starał się nie załamywać. Włączył telewizję, aby zobaczyć, co dzieje się na świecie, aby przestać myśleć o triathlonie. Miał nadzieję, że to już koniec z zaskakującymi informacjami w tym tygodniu. Nagle na ekranie pojawił się główny dyrektor zawodów i przekazał zaskakującą wiadomość:
- Niestety dostaliśmy informację, że do naszej zatoki przedostały się zanieczyszczenia z oczyszczalni. W związku zaistniałą sytuacją , w trosce o bezpieczeństwo wszystkich zawodników, jesteśmy zmuszeni przełożyć zawody o miesiąc. Moglibyśmy zorganizować je w formie duathlonowej i zamienić pływanie na dodatkowy bieg, ale stwierdziliśmy, że pierwszy w historii Gdyni triathlon powinien odbyć się we właściwej formule.
W pierwszej chwili Karol zaniemówił. Los jednak był po jego stronie. Oszalał ze szczęścia. Za miesiąc powinien być w pełni sił i wystartować w zawodach. Od razu wziął telefon i zadzwonił do Julii, aby przekazać jej dobrą wiadomość.
Tydzień wcześniej
Piotr leżał właśnie na plaży, kiedy zadzwonił do niego telefon. Był emerytowanym żołnierzem elitarnej jednostki specjalnej z Gdyni. Kiedy pracował, nie mógł się doczekać emerytury. Czuł się trochę zmęczony i odliczał dni do końca służby. Jednak, kiedy do tego doszło, czuł się niespełniony. Brakowało mu adrenaliny, tego, aby by czuć się potrzebnym. Kiedy wstępował do wojska miał wizję, że będzie brał udział w niebezpiecznych misjach, a także walczył o swój kraj. Rzeczywistość jednak zweryfikowała te plany.
Spojrzał na wyświetlacz. Nie spodziewał się, że ta osoba do niego zadzwoni.
- No co tam słychać ministrze.
- Potrzebuję twojej pomocy - powiedział Jachrlewski.
- Ty potrzebujesz mojej pomocy, niemożliwe.
- W Gdyni, podczas triathlonu, planowany jest atak terrorystyczny - służby twierdzą, że ktoś chce mnie zaatakować. Wiesz, że nie korzystam z ochrony. Nie chcę wyprowadzać ich z błędu. Dlatego chciałbym, abyś z daleka obserwował mnie, jak będę tam przebywał. Myślę, że zauważysz zamachowców i w odpowiedniej sytuacji wkroczysz do akcji. Uważam, że tylko pełną dyskrecją możemy ich złapać
- Ale ja już jestem na emeryturze, nie jestem w formie.
- Znam ciebie, na pewno cały czas jesteś w lepszej formie niż cała twoja jednostka.
Zastanowił się chwilę nad tym i pomyślał, że właśnie na taki telefon liczył. Brakowało mu w życiu jakiegoś konkretnego celu.
- Wchodzę w to - powiedział w końcu Piotr
Kiedy minister przyjechał do Gdyni, zdecydowali, że nie będą się spotykać. Piotr miał być cały czas w pobliżu i mieć oko na Mateusza. Brakowało mu tej adrenaliny związanej z misjami. Wróciła do niego ta energia, którą miał na początku służby wojskowej. Już drugiego dnia zauważył, że minister jest śledzony przez jakiegoś podejrzanego typa. Zastanawiał się, kiedy potencjalnie mógłby zaatakować Mateusza. W środę przed zawodami zauważył potencjalnego zamachowca na śniadaniu w hotelu, w którym nocował Mateusz. Widział, że siedział tam bardzo długo, tak, jakby celowo czekał na ministra. Jednak tego dnia Mateusz nie zjadł śniadania w hotelu, gdyż musiał pomóc jakiemuś chłopakowi, który miał wypadek na rowerze. Kolejnym miejscem, gdzie wiedział, że potencjalny zamachowiec może zaatakować, może być konferencja związana z triathlonem, gdzie Mateusz miał wystąpić. Stwierdził, że będzie tam chronić ministra. Okazało się, że miał rację. Na konferencji zauważył podejrzanego sprawcę. Widział w jego zachowaniu, że się denerwuje. Widział u niego butelkę wody, którą chciał wręczyć ministrowi. W odpowiednim momencie wkroczył do akcji i zatrzymał podejrzanego. Kiedy wzięli go na przesłuchanie twierdził, że jest niewinny, ale nie chciał spróbować napoju, który chciał podać ministrowi. Kiedy zagrożono, że mogą dotrzeć do jego rodziny, złamał się. Okazało się, że planem było zarażenie ministra Jachlewskiego, który miał przenieść śmiertelnego wirusa na inne osoby.
Z prezydentem miasta postanowili, że lepiej będzie przełożyć triathlon na inny termin. Dodatkowo Minister stwierdził, że nie weźmie udziału w zawodach, aby nie odpuścić do kolejnej próby ataku.
--------
Zostało już tylko parę dni do startu, który został przełożony. Właśnie biegł po bulwarze i myślami powrócił do momentu, kiedy dowiedział się, że zawody zostały przeniesione.
Na grupie triathlonowej po odwołaniu zawodów rozpoczęła się wielka dyskusja. Podobno jakaś grupa miała zorganizować atak terrorystyczny na zawodach. Jednak większość osób uważała to za jakąś plotkę. Kto by chciał zniszczyć takie piękne miejsce jak Gdynia?
Karol się tym nie przejmował, tylko trenował, aby być jak najlepiej przygotowany do zawodów. Jego ból nogi ustąpił szybko. Po tygodniu od wypadku mógł już biegać. Dużo pomógł mu fizjoterapeuta, który powykręcał mu całe ciało, tak, że myślał, że będzie go bolało jeszcze przez rok. Ostatecznie, efekt tych działań był doskonały i ból odpuścił. Był gotowy do walki o spełnienie swojego marzenia.
Białystok
Plan się nie udał. Niestety czynnik ludzki jest najsłabszym ogniwem nawet w najlepszych planach. Jednak nie załamywał się. Jako osoba, która w życiu dużo przeżyła, miał w głowie rożne opcje, po to, by doprowadzić do zrealizowania swojego planu. Nienawidził Mateusza. Wszystko, co złego go w życiu go spotkało, było spowodowane przez niego. Grając w piłkę na lekcjach wychowania fizycznego, obecny minister go sfaulował. Noga go bardzo bolała. Jednak myślał, że to nic takiego. Po pewnym czasie dalej miał problemy z bieganiem. Każdy ruch sprawiał mu ból. Po roku, kiedy wybrał się do lekarza, okazało się, że ma problemy z kolanem. Wymagana była operacja w czasie której doszło do komplikacji. Niestety spełnił się czarny scenariusz i wylądował na wózku inwalidzkim. Całe jego życie się zawaliło. Wszystkie jego marzenia runęły. Potem nie mógł się odnaleźć w życiu. Te wszystkie zapewnienia rządzących, że wspierają niepełnosprawnych, to brednie. Nie miał żadnej pomocy. Dlatego swoje życie pokierował w inną stronę. Niektórzy nazwaliby ją złą, ale któż z nas może być sędzią, aby ocenić, co jest dobre, a co nie jest. Wiedział jedno, że za jego wszystkie nieszczęścia winna jest tylko jedna osoba. Teraz okazało się, że dziś ogłosiła, że z powodu kontuzji nie wystartuje w zawodach w Gdyni.
W końcu nadszedł ten dzień. Start na dystansie ½ Ironmana w Gdyni. Tym razem jego przygotowania przebiegły bez problemu. Dzień przed zawodami odebrał pakiet startowy, wysłuchał odprawy technicznej, gdzie sędziowie przekazali najważniejsze informacje. Wstawił też rower do strefy zmian. W Gdyni prezentował się ona doskonale, gdyż była zlokalizowana na Skwerze Kościuszki koło Akwarium Gdyńskiego. W zawodach był tak zwany system workowy, czyli przy rowerze mógł się znajdować tylko kask. Wszystkie inne potrzebne rzeczy trzymało się w specjalnych workach, które usprawniały zmiany. Wieczorem poszedł pomodlić się do kościoła. Wiedział, że pomoc Opatrzności na pewno mu się przyda. Wrócił do domu, zjadł dużą porcję makaronu z sosem i poszedł spać, marząc o jutrzejszym występie.
Rano, podobnie jak przed zawodami w Bydgoszczy, obudził się pełen energii i zapału do walki. Zjadł śniadanie i poszedł do strefy zmian sprawdzić rower i dopompować koła. Wśród wszystkich zawodników widoczne było napięcie. Każdy na swój sposób stresował się swoim startem. Kiedy szedł na plażę, gdzie miał odbyć się start, nagle zobaczył Julię
- Chyba nie myślałeś, że wystartujesz bez buziaka - powiedziała i cmoknęła go - będzie dobrze, wierzę w ciebie i na pewno pójdzie ci super. Jesteś najlepszy.
Dodało mu to więcej energii. Przebrał się w strój startowy, rozgrzał się, a potem założył piankę. Spojrzał na morze. Słońce rzucało swoje promienie na taflę wody, która dzisiaj była bardzo spokojna. Widział bardzo wyraźnie bojki do których miał dopłynąć. Najpierw płynęli 1050 m w głąb zatoki, a następnie zawracali. W połowie powrotu skręcali i ruszali w kierunku Skweru Kościuszki. Trasę znał doskonale. Założył czepek i okularki i czekał na start. W głośnika brzmiała muzyka Vangelis - Conquest of paradise
Ruszyli. W porównaniu ze startem w Bydgoszczy, tutaj zawodnicy dzięki temu, że startowali z brzegu, mogli pierwsze 50 metrów wbiec i dopiero potem zacząć płynąć. Ruszył zdecydowanie i szybko złapał właściwy rytm. Pierwsza część dystansu minęła mu bardzo szybko. Kiedy zawrócił, zaczął czuć delikatny skurcz w łydce. Postarał się trochę rozluźnić i ból przeszedł. W okolicach wpłynięcia do portu trochę poczuł fale, które rzucały nim na boki. Jednak zachował spokój i cały czas trzymał odpowiedni rytm. W końcu dopłynął do metalowych schodów z których wychodziło się na Skwer Kościuszki. Złapał pierwszy stopień, ale wymsknął mu się z ręki. Na szczęście wolantariusz pomógł mu wyjść. Spojrzał na zegarek 29 minut i 35 sekund. To jest super wynik. Spojrzał w dal i zobaczył tłum kibiców, który dopingował zawodników. Poleciał w stronę wieszaków, gdzie wisiały worki z rzeczami rowerowymi. W biegu ściągnął piankę, chwycił worek. Następnie ubrał kask i włożył do worka piankę. Podbiegł do roweru, a gdy go chwycił, pognał ku wyjściu ze strefy. Wszystko przebiegało po jego myśli. Tym razem postanowił wpiąć buty w rower. Ćwiczył ten manewr parę razy na treningu i szło bez problemu. Tak samo było i teraz, wskoczył na rower i założył buty bezproblemowo. Na rowerze chciał pojechać mocno. Znał trasę bardzo dobrze. Początek był płaski i zawodnicy udawali się w kierunku Chyloni. Jadąc zauważył na płocie jednej z firm napis LATIS <3 triathlon. Był ciekawy, czy pod koniec zawodów będzie mógł powiedzieć to samo. Wzdłuż trasy stali kibice, którzy wspierali wszystkich kolarzy. Asfalt był tu bardzo dobry, więc leżał na lemondce i pedałował w równym mocnym tempie. Kiedy dojechali do słynnego Domu Towarowego na Chyloni, skręcili w lewo i ruszyli ku podjazdowi na ulicy Marszewskiej. Był on bardzo wymagający i wzbudzał wśród zawodników respekt. Jednak w ostatnim czasie Karol dużo trenował podjazdy i czuł się na nich doskonale. Kiedy dojechali tam, trzymał cały czas swoje mocne i zdecydowane tempo. Mijał bez trudu kolejnych zawodników. Podjazd się ciągnął i ciągnął, jednak sceneria była piękna, gdyż podobnie jak na Pętli Reja, jechało się tu wśród drzew. Był to niesamowitym widok. Następnie zaczał się zjazd w kierunku Koleczkowa, którego nie lubił ze względu na słabej jakości asfalt. Nagle jeden z zawodników jadący przed nim wpadł w jedną z dziur i się przewrócił. W ostatnie chwili Karol go ominął. Spojrzał do tyłu i zobaczył jak rywal się podnosi i stwierdza, że jedzie dalej. W Koleczkowie w bufecie chwycił bidon z izotonikiem. Napił się trochę i doszedł do wniosku, że chyba coś źle pomieszali, gdyż napój był strasznie słodki. Kolejne kilometry mijały, Karol czuł się coraz lepiej. Czuł, że to jest jego dzień. Dojechał do zjazdu z Nowego Dworu Wejherowskiego. Pamiętał, jak w maju tą trasą podjeżdżał. Czuł te niesamowite emocje, które wtedy mu towarzyszyły. Teraz ten odcinek musiał zjechać. Złapał mocno kierownicę i dobrym balansem chciał jak najszybciej pokonać zakręty. Niestety przeliczył się. Na jednym z zakrętów wszedł zbyt odważnie i nie zmieścił się w nim. Miał przerażenie w oczach, przypomniał mu się wypadek sprzed miesiąca. Na szczęście wypadł w miejscu, gdzie była przestrzeń i bez problemu wrócił na trasę. Ten moment na szczęście go nie załamał, a bardziej wstrząsnął. Dalej jechał zdecydowanie i mocno, mijając kolejne miejscowości. Odczuł wielką radość, kiedy mijał innych zawodników, zwłaszcza tych, którzy jechali na super rowerach triathlonowych. Pamiętał cały czas o tym, żeby dużo pić i jeść. Spojrzał na zegarek 60 km przejechał w 1:40 h. Dawało to niezłą średnią. W końcu zjechali z Wiczlina i ruszyli w kierunku centrum. Już wiedział, że jest blisko. Cieszył się, że udało mu się uniknąć defektu. Kiedy zjeżdżali na wysokości Witomina, zauważył, że jeden z kibiców pokazuje, aby zjechali na drugą stronę ulicy. Jak się potem okazało na trasie ktoś niezadowolony z tego, że zamknęli mu drogę i musiał iść na pieszo do Biedronki, ze złości rozłożył pinezki na drodze. Wielu zawodników z czołówki, którzy jechali przed nim, przebiło sobie opony i musiało wycofać się z wyścigu. Kiedy wjechał do miasta czuł euforię. Kibice stali i dopingowali, widział wiele znajomych, którzy przyszli go wspierać. To dodało mu jeszcze więcej energii. Przez miasto jechało się wspaniale i kiedy spojrzał na zegarek dojeżdżając do strefy zmian, zobaczył czas roweru 2:25, prawie się popłakał ze szczęścia. Jest bardzo dobrze. Odstawił rower i kask i ubrał buty biegowe. Teraz czekał go tylko półmaraton. Tylko albo aż tyle. Na początku, tak jak zwykle, nogi miał trochę betonowe, jednak z każdym krokiem czuł się coraz lepiej. Na pierwszym punkcie wziął łyka coli, który spowodował, że poczuł się jeszcze lepiej. Pierwszy kilometr przebiegł w czasie 4:15. Dość szybko. Następnie czekał go podbieg po Świętojańską. Znał tę ulicę już z biegów ulicznych więc nie bał się tego odcinka. Na triathlonie biegło się go jeszcze przyjemniej. Stało mnóstwo osób, które krzyczały imiona najbliższych i wspierało do walki. Zobaczył swoich znajomych z pracy, którzy przyszli z transparentem: DAWAJ KAROL. Stały też różne grupy, które dudniły na instrumentach i dopingowali. Biegło mu się bardzo dobrze. Na zbiegu z al. Piłsudskiego wyprzedzał kolejnych zawodników. Tempo mu nie spadało. W końcu dobiegł do bulwaru - miejsca w którym najczęściej trenował, gdzie znał każdy kamyczek na trasie. Wiedział, że leci na świetny czas, kończył pierwszą pętle. Biegł w okolicach różnych restauracji, które znajdowały się na plaży i czuł już zapach pysznych dań, które tam serwowali. Zmysły przy takim wysiłku bardziej się wyostrzają. W tym miejscu było bardzo dużo kibiców, czuł się jak prawdziwy sportowiec. Nagle zauważył Julię, która krzyknęła mu, że jest 8 w kategorii wiekowej.
- Dawaj, wywalczysz slota na Mistrzostwa Świata-
Zdziwiło go to bardzo, bo co prawda liczył na świetny wynik, jednak walka o slota na MŚ wydawała mu się dość odległa. Myślał, że nie ma to szans. Przed zawodami dowiedział się, że tylko 2 osoby w jego kategorii wiekowej dostaną slota. A teraz pojawiła się szansa. Wizja startu na imprezie o randze mistrzowskiej brzmiał niesamowicie. Stwierdził, że jeszcze przyspieszy. Na punktach odżywiania starał się zarówno dużo pić, jak i polewać się wodą. Bał się tego, aby się nie przegrzać. W czasie drugiej pętli czuł się dalej bardzo dobrze. Stwierdził, że musi zaryzykować, skoro otworzyła się dla niego tak szansa. Dlatego postanowił, że jeszcze przyspieszy. Tym razem podbieg pod Świętojańską był dość ciężki. Odczuwał coraz większe zmęczenie. Jednak doping znajomych podtrzymywał go na duchu. Zaczęła go boleć stopa. Chyba za dużo polewał się wodą i powoli zaczął się robić odcisk. To dziwne uczucie, kiedy tyle razy przechodził pieszo tą ulicę, a teraz walczył na niej o spełnienie swoich marzeń. Zobaczył Kacpra i Łukasza, którzy go wspierali. Bardzo dużo razy zastanawiał się, co by było, gdyby nie to spotkanie na piwie. Był ciekawy, czy usłyszałby o triathlonie. Czuł jednak, że to była jego dyscyplina, że był do niej stworzony i tak czy siak kiedyś zacząłby ją trenować. Na zbiegu z Piłsudskiego starał się odpocząć. Zauważył, że mija osoby ze swojej kategorii wiekowej. Jego cel stawał się coraz bardziej realny. Czuł się świetnie. Nikt go nie wyprzedzał, tylko on cały czas mijał kolejnych zawodników. Niektórzy zaczynali iść, jeszcze inni ledwo truchtali. On miał coraz więcej siły. Odprężył się i biegł bardzo ładnym krokiem. Przymierzał kolejne metry i wiedział, że upragniona meta jest już blisko. Przypomniał sobie, jak zaczynał. Jak krok po kroku trenował i poprawiał swoją kondycję, aż w końcu zmierza do mety spełniając swoje wielkie marzenie. W końcu 2 km przed metą, uświadomił sobie, że dokona tego. Ukończy połówkę. Zaczął się śmiać. Biegł z uśmiechem na twarzy. Wbiegł na bulwar i została ostatnia prosta do mety. Trudno było opisać, jak wspaniałe uczucie towarzyszyło mu, kiedy zbliżał się do mety. Nigdy tak wspaniale się nie czuł.
Kibice na trybunach krzyczeli, on przemierzał ostatnie metry po czerwonym dywanie i czuł się niczym Usain Bolt. Spojrzał na zegar i zobaczył swój czas. Udało się, dokonał tego.
Zrealizował swoje wielkie marzenie. Euforia, która go opanowała, była nie do opisania. Wolontariusz wręczył mu piękny medal, na którym był wyryty napis finisher. Rok temu nie spodziewał się, że przebiegnie 5 km, a teraz ukończył połówkę Ironmana. Był wyczerpany, bolało go wszystko. Położył się na ziemi i zamknął oczy. Ogarnęło go wielkie szczęście. Jest pół ironmanem
Białystok
Rozległo się pukanie do drzwi. Niepełnosprawny człowiek podjechał, aby je otworzyć. Jego wróg stał przed nim.
A więc to dziś jest ten dzień, na który tyle czekałem - pomyślał Zdzisław i otworzył drzwi.
Dawno się nie widzieliśmy Zdzisławie.
Minister Mateusz Jachrlewski w pełnej okazałości. Zdzisław musiał przyznać, że zmienił się od czasu, kiedy ostatni raz widział go na żywo w szkole. Ale niektóre rzeczy pozostały takie same. Burza jasnych włosów i te niewinne oczy, którymi bajerował nieświadomych wyborców. Choć musiał przyznać, że w telewizji wydawał się chudszy.
Zaległa cisza, obaj przypatrywali się sobie przypominając sobie przeszłość. Jeden incydent spowodował, że życie jednego z nich stało się utrapieniem. Nagle zaczął mówić minister:
- Chciałem cię przeprosić, naprawdę nie wiedziałem, że od tamtego meczu miałeś takie problemy. Naprawdę nie chciałem ci zrobić krzywdy -
- Gówno wiesz, nie wiesz, jak to jest chodzić od lekarza do lekarza, z dnia na dzień otrzymywać różne informacje, mieć zagrożenie, że mogą ci amputować nogę. A potem patrzysz w telewizji, jak sprawca twoich wszystkich nieszczęść bryluje.
- Ale ja nic nie wiedziałem - powiedział Mateusz - jakby wiedział, to bym ci pomógł.
Zdzisław patrzył mu prosto w oczy. Buzowały w nim emocje. Miał swojego wroga na wyciągnięcie ręki. Wyglądał na strapionego, jakby rzeczywiście przejął się jego losem, ale wiedział, że jest to udawane. Nie ufał nikomu, zwłaszcza perfidnym politykom, którzy manipulowani biednymi ludźmi, aby zamiast im pomagać wykorzystywać ich i obracać wszystko w taki sposób, aby czerpać własne korzyści.
- Najmłodszy minister w historii - powiedział Zdzisław - Nie pomógłbyś, wy politycy, myślicie tylko o sobie. Przed wyborami obiecujecie złote góry, a potem, nic z tego nie spełniacie, tylko zrzucacie winę na innych.
- Ja taki nie jestem.
Miejsce zamieszkania Zdzisława nie należało do przyjemnych do mieszkania. Brakowało w nim światła, było ponure, ciemne. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Jednak przede wszystkim brakowało tam życia. Osoba, która tam mieszkała, straciła to życie dawno temu.
Jachrlewski nie dziwił się, że w takim miejscu złość do niego rosła w tym człowieku. Jednak rozumiał go bardzo dobrze. Od szkoły być kaleką, to straszna tragedia.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć -
- Sergiusz wszystko nam powiedział, był lojalny wobec Ciebie, aż do momentu, kiedy wykorzystaliśmy do szantażu jego rodzinę.
A więc wszystko poszło zgodnie z planem. Był to plan awaryjny, gdyby został zatrzymany, miał zdradzić dokładne miejsce zamieszkania Zdzisława. Wiedział, że dzięki temu go wypuszczą. Spodziewał się też, że minister go odwiedzi osobiście bez ochrony. Był na to przygotowany od dłuższego czasu. Dlatego w wózku miał schowany pistolet, aby w końcu wymierzyć sprawiedliwość. Patrzyli na siebie cały czas, aż w końcu Zdzisław wyciągnął pistolet i wykonał strzał w stronę swojego największego wroga.